piątek, 5 lutego 2016

Rozdział 8

      Łeb mi pęka.
      I to bardziej niż po jakiejkolwiek imprezie z Kylem i spółką, a potrafimy się nawalić. Ostatnio obudziliśmy się cali w pierzu i farbach, z potłuczonym wazonem i suchym makaronem rozwalonym na całej podłodze. Nikt nie był w stanie sobie przypomnieć skąd, jak i po co.
      Muskam palcami czoło, szukając jakiejś rany czy czegokolwiek, co mogłoby powodować taki ból, ale żadnej cieczy nie wyczuwam. Tym lepiej. Chyba. Decyduję się przezwyciężyć ból i otworzyć oczy.
      Albo nie.
      Eve, wstrzymaj się.
      Czy coś jeszcze cię boli?
      Poruszam każdą kończyną lekko i powoli, skupiając się na jakichkolwiek sygnałach z nich dobiegających, ale jedynie głowa mi pęka.
      To chyba dobrze.
      Okej. Biorę wdech, po czym otwieram oczy.
      I mrugam.
      Nic się nie zmieniło. Nadal otacza mnie ciemność.
      Oślepłam! Matko Najświętsza Córko Syna, oślepłam!
      Nie, Eve, chwila. Chyba po prostu jest ciemno.
      Jesteś kretynką.
      Dobra. Wdech, wydech. Boli mnie tylko głowa i jestem gdzieś, gdzie jest ciemno. Coś już wiemy. Pogapię się jeszcze chwilę w mrok i powinnam zacząć widzieć choć zarysy przedmiotów. Pewnie mam teraz źrenice jak na haju.
      Spróbujmy sobie przypomnieć, co takiego mogło się stać. I zignorujmy narastającą w środku panikę i strach. Nie możesz dostać teraz ataku paniki, Eve. A czasem ci się zdarza.
      Marszczę czoło i skupiam się. Wracałam od Gabe'a. Miałam nie wracać sama... I w sumie nie wracałam. Odprowadził mnie pod sam dom. Uśmiechnął się zanim odszedł. I wtedy coś mnie uderzyło. Czyli nic nie pamiętam. Świetnie.
      Fukam cicho. Do moich nozdrzy dociera zapach siarki. Oj, niedobrze.
      Siarka może oznaczać sporo trujących związków chemicznych o dziwnych nazwach, których nagle zapomniałam. Ale też demony. Znaczy się zakładając, że wszelkie książki i seriale mówią jako taką prawdę.
      Nagle ogarnia mnie przeraźliwy chłód i jakby pustka. Co jest?
      – O, proszę. Eve się ocknęła. – Znam ten głos. Ten słodziutki, uroczy głos, który tak ładnie mnie podrywał jeszcze niedawno. Matthew Flex.
      Po plecach przebiega mi dreszcz. Czy to nie on jest tym mega niebezpiecznym Upadłym?
      W pomieszczeniu rozbłyska lampa, a ja syczę cicho, bowiem ostre światło drażni moje rozszerzone źrenice. Mrugam kilkukrotnie, po czym rozpoznaję betonową podłogę, jakieś półki na starocie, czyli to piwnica. Fajnie. Umawiałam się z typem, który zamknął mnie w piwnicy! Upadłam tak nisko...
      Unoszę wzrok na postać Matta. Ten uśmiecha się z wyższością, a radość obejmuje również jego oczy. Czarne ślepka mrużą się w zadowoleniu.
      – Mam cię, mała. Niezdolną do ucieczki i zdaną jedynie na moją łaskę. – Jego dłoń zaczyna niebezpiecznie szybko zbliżać się do mojej twarzy. Chcę się odsunąć, ale nie mogę. Tkwię nieruchomo.
      Chłopak łapie mnie za podbródek i unosi tak, bym patrzyła mu w oczy. Wlepiam w niego wzrok, nie okazując strachu. Choć ten zżera mi wnętrzności. Co ja mogę?
      – Jesteś urocza, kiedy nie możesz nic zrobić – mruczy, po czym puszcza mnie i wychodzi, zostawiając światło. W ostatniej chwili rejestruję, że zamiast sweterków ma skórzaną kurtkę nabitą ćwiekami. Już wcale mi się nie podoba (mimo, że styl jest całkiem całkiem). Eve, o czym ty myślisz.
      O uroku jego. Tym, który na mnie rzucił. Chyba.
      – Mniejsza z tym – mruczę pod nosem. Co teraz?
      Kręcę się chwilę, ale naprawdę nie mogę się ruszyć. Zaczyna mi być coraz zimniej, a okropne uczucie pustki jakby się zbliżało.
      Nagle pomieszczenie rozbłyska złotym światłem. Podążając wzrokiem za falą i przezwyciężając choć w małym stopniu tę narzuconą nieruchomość, natrafiam na powód rozbłysku.
      Duszę w sobie krzyk, bowiem całkiem blisko mnie stoi czarna, dymiąca kreatura. Stoi w odległości, na jaką pozwala mu mój wisior. Czuję, jak ozdoba drży i pulsuje, tworząc barierę między mną, a stworem. Ten ma szeroko rozstawione cztery nogi i tułów, ale nie jestem pewna czy ta czarna dziura to jej łeb. Mam wrażenie, że całe ciepło i światło wysysa ta istota.
      Demon.
      To słowo pojawia się w moim umyśle i świeci się jak neon.
      Demon, demon, spieprzaj, Eve!
      Ciekawe jak!
      – Może pomogę? – Słyszę za sobą głos.
      Gabe?
      – W marzeniach, mała – odpowiada Matt z pożałowaniem w głosie. Skąd on tu nagle? Przecież wyszedł. – Swoją drogą od kiedy jesteś z tym pajacem? – pyta, przechodząc w moje pole widzenia. Staje za demonem, jakby ten był po prostu pudlem w kostiumie halloweenowym.
      – Nie jestem – syczę. A czy to ważne? Eve, skup się na przetrwaniu. Ale w sumie może byś chciała... Przetrwanie, Eve!
      Matt parska śmiechem. Mam wrażenie, że i demon zachichotał.
      – Bywasz naprawdę zabawna kiedy nie rzucasz obelgami na prawo i lewo. – Przewracam oczami. – A teraz. – Wskazuje na czworonożnego demona. – Poznasz Alotha. Radzę ci się z nim dobrze zapoznać, bowiem będziecie spędzać ze sobą naprawdę dużo czasu.
      – Że co? – wydobywa się ze mnie, a Matt jedynie uśmiecha się z politowaniem.
      – Wyobraź sobie, że to twój najlepszy przyjaciel i daj mu prezent.
      Ja jedynie coraz bardziej nie rozumiem o co mu chodzi.
      Uspokój się, Eve.
      Co to? Kto to? Ktoś w mojej głowie? Jezu, wariuję. Szybciej niż obstawiała Lea.
      Nie wariujesz. Jestem tu, żeby ci pomóc.
      Delikatny głos dudni w mojej głowie niemal zagłuszając ból, przy czym jest cichy jak szept. Ciekawe.
      Kim jesteś, głosie?
      Nie mogę ci powiedzieć. Po prostu mnie słuchaj. Skup się na nim. Na Matthew. Skup się na jego umyśle. Słyszysz go?
      Robię, jak nakazuje głos.
      Wpierw nic. Ale potem. Słyszę krzyki. Wrzaski tysięcy istnień. Rwą mi bębenki na strzępy, depczą wnętrzności. Chcę się ich pozbyć, ale nie mogę. Po chwili rozpoznaję chór. Chór skanduje. Użyć jej. Nie zdradzać szczegółów. Użyć. Nie zdradzać...
      Nagle cisza. Orientuję się, że mam zamknięte oczy. Nadal siedzę na zimnej piwnicznej podłodze. Matt wraz z demonem pewnie patrzą na nie, nie racząc w żaden sposób pomóc.
      Brawo, Eve. Już wiesz.
      Wiem co? Burczeć we własnym umyśle? Tylko Eve.
      Wiesz, jak czytać w cudzych myślach.
      Wytrzeszczam oczy. Czytać? Matt patrzy na mnie niewzruszenie. Mam wrażenie, że nawet demona nudzi patrzenie na mnie.
      Jak to, głosie?
      Normalnie. Umiesz to. I wiele innych rzeczy. Ale to odkryjesz z czasem.
      Czuję, że głos ma zamiar odejść. Nie! Głosie, kim jesteś? O co tu chodzi?
      Myśl, Eve. Jesteś w tym dobra.
      Co? Co to za rada w ogóle?
      Głos zamilkł.
      Kurde. I co teraz?
      Dobra. Z małej podróży w popaprany mózg blondasa wynika, że ten nie chce nic zdradzać, ale chce, żebym coś ćwiczyła na demonie. Tak sądzę. Czyli coś umiem. Fajnie. Ale co?
      – Ale właściwie po co mi Aloth? I czemu mam dawać mu jakieś prezenty? Mówże jak rozumna istota, a nie jak naćpany kretyn – mruczę, posyłając Mattowi krzywe spojrzenia.
      Ten tylko uśmiecha się półgębkiem.
      – Po prostu pomyśl, że tego chcesz, a twoje ciało samo powinno zacząć działać.
      Oho! To brzmi jak słabe nakłanianie na pójście do łóżka. Spasuję, niewyżyty upadły aniele. Teraz to ma sens. Porwać, wykorzystać, rzucić. Świetnie.
      – Wiesz, że cię słychać? – O, to ja mogę to blokować? Matt patrzy już na mnie spode łba. Muszę nauczyć się być cicho we własnej głowie. Do czego to doszło. – Jakbym cię chciał, mała, nawet byś się nie zorientowała kiedy bym cię wziął – syczy, po czym wychodzi zostawiając mnie z zimnym oddechem strachu na karku. I Alothem. Fajowo.
***
      – Hej, Aloth, myślisz, że jak już nas epicko Gabe i Fina uratują, to zostaniesz moim demonicznym pieskiem? – odzywam się po którejś już godzinie siedzenia w tej zatęchłej piwnicy. Smród siarki demona jest nie do zniesienia, ale tylko na początku. Teraz nie wyczułabym nawet, jakby szambo zalało ulice.
      Szybko zorientowałam się, że Aloth nic mi nie zrobi. Poza tym ma całkiem spoko imię. Już wyobrażałam sobie, jak po uratowaniu nas, zostaje moim wiernym psiakiem. Z dymem i uczuciem pustki jakoś byśmy sobie poradzili. I Destiny pewnie by się spodobał.
      Siostrunia...
      Niedawno gadała mi coś o niebezpieczeństwie. W sumie miała rację. Wcześniej myślałam, że chce mnie przestraszyć, ale nigdy nie jest aż tak mroczna. A po ostatnich wydarzeniach jestem skłonna uwierzyć, że i z nią jest coś nie tak. Zresztą, ze mną, jak widać, też.
      No, bo jakby tak nie było, po co by mnie porywał blondas?
      – Aloth, umiesz zmieniać postać? – mruczę, bo już naprawdę nie wiem, co robić.
      Demon tylko patrzy na mnie (chyba) swoim łbem–pustą–dziurą. A ja tracę nadzieję. I jestem głodna.
      Gdzie moja Serafina, jak jej potrzeba? I książę z bajki Gabe? Albo jakiś inny książę z bajki. Geraltem też nie pogardzę. O, albo może jakimś elfem czy coś?
      Nagle dobiega mnie stukanie w szybę. Znów za mną. Ludzie!
      Podskakuję ze strachu.
      – Geralta nie ma, ale jest Gabe. – Słyszę zza piwnicznego okienka.
      Moją twarz rozświetla szeroki uśmiech, ale nadal nie mogę się ruszać.
      – Szybciej, wiesz, ile ja tu siedzę? – poganiam go, bo naprawdę chcę już wstać. W życiu nie sądziłam, że będę tak tęsknić za staniem.
      Gabe parska cicho śmiechem, po czym dalej szamocze się i skrobie w okno.
      – No, ruchy – pogania go Fina z tyłu. Fina! Ale ja się stęskniłam!
      – Wiem, że najchętniej byś tam wparowała i ich wszystkich zmiotła z powierzchni ziemi, ale przypomnę, że ściany tego kościółka celowo są wyłożone popiołem wulkanicznym, byś nie mogła.
      – To kościół? – dziwię się. – Ciekawe miejsce do trzymania demonów.
      – Demonów? – Ciemna czupryna Gabe'a błyska mi za oknem. Już niemal otworzył.
      – Tak. Siedzi tu jeden ze mną. Aloth, mój nowy przyjaciel.
      – Już jej padło na mózg – mruczy do Serafiny, ale ja to słyszę.
      – Mniej niż tobie! – odpowiadam, po chwili karcąc się w myślach. Przecież Matt może usłyszeć. O ile jeszcze tu jest.
      Aloth siedzi jak siedział. Z tym demonem jest coś nie tak.
      W końcu Gabe'owi udaje się otworzyć okienko, po czym wślizguje się do środka. Obrzuca mnie litościwym spojrzeniem, na co przewracam oczami.
      – A Fina?
      – Nie może tu wejść – odpowiada chłopak, ostrożnie podchodząc do mnie. Wzrok ma wlepiony w Alotha.
      – Spokojnie, on ci nic...
      – One tak udają – szybko ucina moją wypowiedź. – Rzucą się w najmniej oczekiwanym momencie.
      Wyginam usta w podkówkę.
      – Czyli nie mogę go zabrać?
      – Aj, Eve – Gabe parska śmiechem, po czym muska dłonią moje plecy. Przyjemne ciepło rozchodzi się na całe moje ciało i mogę się ruszać!
      Gwałtownie podnoszę się z ziemi. Chwieję się. Nie czuję nóg. I tyłka. Jednak ciało źle zniosło tak długi bezruch.
      Gabe łapie mnie w pasie, wciąż gapiąc się na Alotha. Demon nadal nie ruszył się choćby na milimetr.
      – Dziwny jakiś – uznaje chłopak.
      – Bo mój – mruczę z uśmiechem.
      – No chodźcie stąd – syczy do nas przez okienko Fina. Niecierpliwi się. – Potem się będziecie obściskiwać.
      – Chodź, Eve. – Gabe ciągnie mnie ku okienku, a ja skupiam się na demonie. Chcę, żeby z nami poszedł. Polubiłam go. Nawet już nie wysysa ze mnie energii.
      Ogarnia mnie pustka i cisza. Całkowity brak bodźców. Czuję się zdezorientowana. Szybko, Eve, zaraz mózg sam zacznie tworzyć bodźce. Aloth? Zaatakujesz nas?
      Nic.
      Coś podpowiada mi, że ten demon jest niegroźny. Tylko sobie dymi złowieszczo.
      Ocykam się już po drugiej stronie okienka. Gabe właśnie się przeciska.
      – Eve, jak dobrze, że już jesteś z nami! – Fina rzuca mi się na szyję, a jej blond kłaki włażą mi do ust.
      – Tak, tak. Aloth – gwiżdżę na demona. Ten znikąd pojawia się obok. Cichy i nieruchomy jak chwilę temu.
      Rzucam krótkie spojrzenie na dwór. Jest ciemno, a my stoimy na starym cmentarzu. Jak uroczo.
      Gabe otrzepuje ubranie, po czym kieruje zdezorientowane spojrzenie na mnie.
      – Eve, co on tutaj robi?
      – Biorę go ze sobą. Zawsze chciałam psa. – Wzruszam ramionami.
      Fina patrzy to na mnie, to na Alotha. I nagle sięga za siebie. Znikąd w jej dłoni pojawia się długi, ognisty patyk. Nie. Teraz dobrze widzę. To miecz. Pięknie wyrzeźbiony, nieco szerszy na końcu. Cały w ogniu.
      Zaraz.
      – Fina, nie! – drę się, jednocześnie zasłaniając Alotha własnym ciałem. Jakby to nie był teren wroga. Co jest?
      Blondynka chowa miecz ze złością. Tak to do niej nie pasuje. I tworzy jej dwie dodatkowe zmarszczki na czole. Te, co już ma, są od zamartwiania się o mnie.
      Nagle powietrze rozrywa wrzask. Wbijający się w bębenki wysoki dźwięk zmusza do zamknięcia oczu, zasłonięcia uszu i skulenia się.
      Gdy cichnie, odwracam się.
      Nie...
      Gabe chowa swój ognisty patyk (w życiu nie nazwę tego mieczem w jego rękach), a po Alocie nie ma ani śladu.
      – Zabiłeś go – cedzę przez zęby.
      – Tak – odpowiada, patrząc mi prosto w oczy. Łagodny odcień zieleni skanuje mój bursztyn. – Tak jak tamtych gości w zaułku. Aloth tak samo chciał cię zabić. Czekał tylko. To demon, nie pudel.
      Zaciskam pięści. Mam ochotę go rozszarpać.
      Wnet negatywne uczucie opuszczają mnie. Rozglądam się zdezorientowana.
      Serafina patrzy na mnie z zaniepokojeniem, a Gabe rozgląda się.
      – Powinniśmy stąd iść.
      – Powinniśmy – mruczę, po czym mdleję.

czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdział 7

      Tak cholernie pada.
      Od mojego spektakularnego odkrycia aniołów i demonów minęło parę dni. Fina kategorycznie odmawia kolejnych wyjaśnień i każe mi się uczyć. Uznała również mój incydent z Destiny za sen spowodowany nadmiarem wrażeń. Ach, czyli jeszcze nie oszalałam, ale jestem blisko. Mimo wszystko uczę się ostatnio nawet przyzwoicie i próbuję skończyć ten cholerny projekt z Gabe'm. Matta nie widziałam od ostatniego razu i ignoruję wszelkie próby kontaktu. Przeraża mnie to, jak się przy nim zachowuję. Jeśli zaś chodzi o mój wisior, doszłam do wniosku, że naprawdę chroni on przed złymi mocami, dlatego nie pozwolił demonom i Mattowi zbliżyć się do mnie. Ty to jednak jesteś genialna, Eve.
      Ale wracając. Stoję pod tym pierdzielonym daszkiem już z dobre pięć minut, a Downey wciąż nie wychodzi z korków. Swoją drogą, kto by pomyślał, że ten wyluzowany arogant tak się troszczy o swoją edukację? Tylko z czego to korki są? Chyba z matmy.
      Parę wiązanek później pan czekajcie-na-mnie-w-nieskończoność łaskawie zjawia się na dole. Taksuje mnie uważnym spojrzeniem po czym oznajmia tonem odkrywcy:
      - Pada.
      - Serio? Nie zauważyłam - syczę w odpowiedzi. Zmarzłam od tego deszczu, a żaden z chamskich mieszkańców nie chciał mnie wpuścić.
      - W takim razie prócz psychiatry polecałbym i okulistę. - Mruga do mnie, za co mam ochotę dać mu w twarz. - Dobra, księżniczko, do mnie już niedaleko - oznajmia, po czym nadaje kierunek i tempo naszej podróży.
      Po drodze rozmawialiśmy o mniejszych i większym pierdołach w atmosferze bardzo luźnej. Nie wiem kiedy, ale zaczęłam się z nim zaprzyjaźniać. Ostatecznie stajemy przed jednym z wielu jasnożółtych bloków w tej części miasta. Sprawnie wspinamy się na drugie piętro (wcale nie jestem zdyszana), po czym Gabe otwiera drzwi i gestem zaprasza mnie do środka. Mieszkanie jest małe i raczej przytulne. Dopiero gdy odwieszam kurtkę przechodzi mnie myśl:"Gdzie jego rodzice?".
      - Mieszkasz sam? - pytam, gdy Gabe znika w sąsiednim pokoju.
      - Tak. - Podaje mi ręcznik i nie kontynuuje tematu. Z tyłu głowy mam, że mieszka sam, bo jest aniołem. W sumie Fina nie zaprzeczyła. - Jesteś cała przemoczona. Nie uczono cię stać pod dachem, Eve? - mruczy pod nosem chłopak, znów znikając w tamtym pokoju. Wraca z dwiema swoimi koszulkami. Lekko rumienię się, gdy odbieram jedną. Zaraz, co? Rumienię? Niby czemu? Mruczę coś i odchodzę do łazienki, by w spokoju się przebrać.
      Małe i biało-niebieskie pomieszczenie tylko upewnia mnie w przekonaniu, że Gabe jest sam. Jedna szczotka, jeden ręcznik. To smutne. Szybko wciągam na siebie większą czarną koszulkę z logo jakiejś gry i wychodzę z łazienki. Mimowolnie zerkam w stronę salonu, szukając Gabe'a i w tym momencie przez uchylone drzwi widzę coś, czego chyba nie powinnam. Niby nic, bo Downey po prostu zmienia koszulkę. Ale na jego nagich plecach na wysokości łopatek widać coś, co mrozi krew w żyłach. Ciemnoczerwone, wyglądające na niedawne ślady po oparzeniach. I trochę jakby widać kość? Jak to możliwe?
      Nawet nie zauważam, kiedy wchodzę do pokoju. Jak zahipnotyzowana gapię się na jego plecy.
      - Czy to ślady po przypalaniu? - pytam lekko drżącym głosem. Oczywiście, że tak. Uczyliśmy się o tym kiedyś.
      Gabe podskakuje i odwraca się do mnie z zaskoczeniem.
      - Co ty tu robisz, Eve? - syczy, zakładając na siebie ubranie.
      - Nie! - krzyczę i podbiegam do niego. Z jakiegoś powodu chciałam ich dotknąć. Gabe łapie mnie za nadgarstki i przytrzymuje w miejscu.
      - Co widziałaś? - pyta, patrząc na mnie uważnie.
      - To są ślady po skrzydłach, prawda? Matt mi wszystko opowiedział, Fina potwierdziła! Jesteś jednym z nich! Ja niby miałam trzymać się od tego z dala, ale jak widać się nie da! O co chodziło z tym płonącym mieczem? Zabiłeś wtedy demony? Czemu mnie chronisz? O co tu, kurwa, chodzi?!
      Czuję jak mój szybki oddech przejmuje nade mną władzę, lekko osuwam się na ziemię, na co Gabe łapie mnie w pasie i sadza na kanapie. Siada obok, przegarnia swoje ciemne włosy, po czym wzdycha.
      - I co ja mam z tobą zrobić, Eve?
      - Najlepiej powiedz mi prawdę - warczę, gdy już oddech mi się normuje. Gabe patrzy na mnie uważnie, a ja nie umiem czytać z jego oczu.
      - Niby nie mogę, ale chrzanić to. I tak mnie nigdy nie lubili. - Szczerzy się, a ja czuję ciepło i dziwny spokój. - Skoro większość wiesz streszczę ci moją historię. Byłem aniołem, podobnie jak teraz Fina. Ale miałem to głęboko gdzieś, wolałem się bawić i wygłupiać, w efekcie mój podopieczny stoczył się. W tym samym czasie władzę przejął seraf imieniem Abraham, straszny dupek swoją drogą, i on wymyślił, że takich jak ja należy strącić z Nieba. Uczynił to za pomocą ognistej kosy Kostuchy, samej Śmierci. Myślał, że to odbierze mi wszystkie moce. Ale się mylił. Większość mam. - Znów się szczerzy. Tym razem i ja się uśmiecham. - Potem wymyślił jak zmieniać nieposłusznych w ludzi. Teraz zdaje się prowadzi autorytarne rządy w Niebiosach.
      - Czyli te ślady są po skrzydłach? - wypalam, jakby to było najistotniejsza rzecz. Chrzanić to, że mam przed sobą emerytowanego anioła, a demony naprawdę chcą nas wszystkich zgładzić. Co z tego, że jest trzecią osobą, która to potwierdza. Olać to, że moje życie staje właśnie na głowie. Ja muszę pytać o jego pieprzone rany. Serio, Eve?
      Gabe jedynie przeszywa mnie spojrzeniem zielonych tęczówek.
      - Tak. Zrobiono je parę lat temu, ale nadal wyglądają na świeże i nieco bolą.
      Uderzam go w ramię, na co parska cichym śmiechem.
      - Tylko mi tu nie udawaj biednego i poszkodowanego.
      Ten tylko wystawił mi język, a jego oczy skrzą się lekko. Czuję na policzkach lekki rumieniec.
      - Jakie masz moce? - pytam, coraz bardziej zaciekawiona. Mimowolnie przysuwam się bliżej ciepłej sylwetki Gabe'a, jakby to miało mi zapewnić więcej szczegółów. Z jakiegoś powodu nie mogę znieść spojrzenia jego zielonych ślepi.
      Gabe parska śmiechem.
      - Coś tam umiem, McFly - oznajmia wymijająco.
      Marszczę nos i mrużę oczy. Nie chce mi powiedzieć? Mi? Jak on śmie? Po tym wszystkim? Po tym, jak widziałam jego przypalone plecy? Cóż, przynajmniej mam świadomość, że nie może się leczyć.
      - Mogę. Te ślady zadano ostrzem samej Śmierci, Eve. - Wytrzeszczam oczy. Skąd... Downey jedynie uśmiecha się tajemniczo i z wyższością. On nie może...
      - Mogę, Eve. I właśnie to robię. - Wyszczerzył się, niezwykle z siebie zadowolony. Dopiero teraz orientuję się, jak blisko siebie siedzimy. Do tego pochylamy się ku sobie. Aż robi mi się gorąco. Czemu, Eve?
      Tylko spróbuj to skomentować, a zginiesz. Odsuwam się od Gabe'a szybciej, niż bym chciała. Zaraz, chciała? Eve!
      - Czytasz w myślach, tak? - mruczę zamiast tych rzewnych wywodów.
      Gabe kiwa głową, co jest dla mnie niemałym zaskoczeniem. Czemu nie jedzie po mnie? Czemu nie śmieje się z reakcji mojego ciała? W ogóle, co to za reakcje w ogóle? Jakie rumieńce, jakie skrzące oczy? Eve, koniec z tanimi serialami i dennymi romansami.
      Na chwilę sztywnieję. Nawet we własnym umyśle już nie jestem bezpieczna.
      - I słyszysz wszystko, co myślę? - upewniam się, uważnie skanując wzrokiem jego reakcję.
      Ten przysuwa się delikatnie, jakby mimowolnie, tak, że nasze nosy niemal się stykają. Słońce, które w końcu przebija się przez chmury tworzy w jego tęczówkach złote plamki. Mogę je policzyć. Cienie rzucają ciemne rzęsy i wydatne kości policzkowe na jasną twarz, niczym na płótno. Eve, stop. Gadasz jak te wszystkie tandetne laski... Żal mi cię.
      - Wszystko, Eve - mruczy, owiewając mnie ciepłym oddechem i puszcza mi oczko. Dociera do mnie woń lawendy. Serio? Lawendy? Chuchasz lawendą?
      Gabe cicho parska śmiechem, odsuwając się ode mnie.
      - Strasznie głośno myślisz, wiesz? I słabo rozpoznajesz kłamcę - uznaje po chwili.
      - Niby czemu? - syczę, krzyżując ramiona na piersi i opierając się wygodniej o kanapę.
      - Nie słyszę wszystkich twoich myśli, ale te cholernie głośne... - Macha rękoma na znak, że rozsadza mu to czaszkę, za co otrzymuje ode mnie spojrzenie z politowaniem. I uniesione brwi w gratisie.
      - Czyli nie pochwalisz się łaskawie, co jeszcze umiesz? - pytam, nadal wlepiając w niego moje dziwaczne bursztynowe ślepia.
      - A pochwalę, co będę gorszy od ciebie. Leczę się w zawrotnym tempie, mistrzowsko walczę anielskimi ostrzami, latać nie umiem, ale jak, skoro odrąbali mi skrzydła... - Zastanowił się chwilę. - Znam każdy język świata i parę innych rzeczy, które są tak nieużyteczne, że nawet o nich nie pamiętam.
      Kiwam głową, dochodząc do wniosku, że odpuszczę mu kolejne cyniczne teksty. Prawda jest taka, że czuję straszną zazdrość. Też chciałabym coś umieć! A nie wciąż być nudną i zwykłą śmiertelniczką. Z drugiej strony ledwo ogarniam ten nowy świat... Co ja gadam! Ledwo ogarniam ten ludzki! Co dopiero ten tutaj.
      W ciszy, która nagle zapada, mój brzęczący telefon wydaje się być alarmem atomowym. Z cierpiętniczą miną wydobywam go z kieszeni i niemal otwieram usta ze zdziwienia, gdy czytam, któż to do mnie dzwoni.
      - Matt - mruczę cicho, po czym odrzucam połączenie. Mimowolnie zerkam na Downeya.
      I doznaję szoku. Ten ma zaciśnięte pięści i napiętą szczękę. Do tego gapi się kurczowo w brzydką, niebieską tapetę na przeciwległej ścianie, jakby ta zabiła mu matkę.
      - Wszystko dobrze? - pytam cicho, uważnie obserwując chłopaka. Jestem gotowa w każdej chwili uciec, jakby zaczął mordować.
      - Fina prosiła, byś się z nim nie zadawała? - odpiera zamiast tego. Kiwam głową. - Posłuchaj jej. Upadli to okropne kreatury. Na pewno chce cię do czegoś wykorzystać. Ci ludzie... - zaklął. - Te demony, które zabiłem wtedy, w zaułku, były jego sługami. Matthew nie ma żadnego ojca. To on od dawna zarządza handlem narkotyków i tamtym salonem gier. On jest naprawdę zły. On odszedł z Nieba. Sam upadł. I nadal ma swoje moce. Proszę cię, Eve, nie zadawaj się z nim. - Mówiąc to, patrzy prosto w moje zaskoczone oczy tonem łagodnym, acz pewnym. Nawet nie zauważam, kiedy łapie mnie za ręce. Czuję spokój i harmonię, jakby nigdy nie było momentu, że mnie denerwował, albo rozśmieszał. Jakby po prostu każda sekunda z nim była spokojem. To przez fakt, że jest aniołem? Nawet byłym? Czy może o coś, czego nie dostrzegam?
      - Nie możecie po prostu go zabić?
      - No nie do końca. To skomplikowane, Eve - mruczy zrezygnowany i puszcza moje ręce. Mam ochotę krzyknąć, by znów je chwycił. Zaraz, co? Eve, co ty odwalasz? - A ty już wystarczająco dziś przeżyłaś. - Uśmiecha się delikatnie. - Chodź, odprowadzę cię.
      Już mam zaprotestować, gdy mój telefon ponownie dzwoni. Zerkam na wyświetlacz.
      - Znowu? - syczę cicho i rozłączam się. Ledwo zerkam na Gabe'a, gdy Matt ponownie dzwoni. - Co jest?
      - Zaczęło się - jęczy Gabe, ewidentnie niezadowolony. - Chodź. Projektem się nie martw. I pilnuj, byś nigdzie nie była sama - prosi, a ja mimowolnie kiwam głową.
      W drodze do domu przekomarzamy się i śmiejemy, jakbym nadal nic nie wiedziała o jego osobie, o świecie i o Matcie. Ale ja wiem. I nadal mam mnóstwo pytań.

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 6

      Trzaskam drzwiami i warczę po nosem. Na dole pewnie tata kiwa głową i głaszcze mamę po plecach, mówiąc:"Dobrze postąpiliśmy", na co mama z cierpiętniczą miną odgarnia włosy z twarzy i sięga po kawę. Aż we mnie wrze! Co takiego zrobili? Szlaban mi dali! Szlaban! Mnie! Mam siedemnaście lat, jestem niemal dorosła, a oni szlaban mi dają! I to dlaczego? Bo Fina do nich zadzwoniła, nagadała na Matta i mam! Moi naiwni rodzice uwierzą w każdą bajeczkę wypowiedzianą przez tę blondwłosą anielską małpę!
      Padam na łóżko i wzdycham głośno. Dociera do mnie delikatne pukanie do drzwi. Pewnie to Lea, więc warczę, by sobie poszła w tęczową cholerę. Ta jedynie mruczy przekleństwo, którego nie rozumiem, bo drzwi zniekształciły słowo.
      I co teraz? Downey mnie wnerwia jak nikt, urządza mi jakieś sceny zazdrości, nie wiadomo czemu cokolwiek związanego z moją osobą go interesuje, do tego jeszcze Serafina robi co chce, zdradza mnie rodzicom, robi mi na złość... I jeszcze Matt może tak naprawdę być zły... Dobra, w to niezbyt wierzę, ale co z resztą?
      Przekręcam się na brzuch i krzyżuję ręce pod brodą. Zrzucam buty, macham w powietrzu nogami. Mdłe światło latarni przedziera się przez niezasłonięte okno. Ta bardziej przyziemna część mojego życia mnie przerasta, a wygląda na to, że wkrada się tu jakaś nadnaturalna część. Dziwne dymne postacie, mój wisior, Downey z patykiem z ognia... Może wszechwiedzący Internet dopomoże?
      Turlam się i zsuwam z łóżka. Podchodząc do biurka omiatam wzrokiem pokój. Ciemnofioletowe ściany pełne przeróżnych bibelotów przygniatają mnie, duże łóżko okryte zmiętą narzutą w jasnobrązowym kolorze soi dokładnie pomiędzy drzwiami a biurkiem. Naprzeciwko niego stoi spora szafa, która nie domyka się od dobrego pół roku. Odpalam laptopa i wyglądam przez okno, lekko odsuwając firankę. Zalewa mnie jakby fala zawodu, gdy nikt nie stoi pod latarnią i nie wpatruje się w mój dom. Gdy przedpotopowy Windows w końcu się włącza, muszę się skupić, bo nie pamiętam po co go uruchamiałam. Ach tak! Magiczne wisiory.
      Pół godziny i ćwierć Internetu później nadal nic nie wiedziałam. To znaczy poznałam dokładną teorię kwantową i historyczne początki państwa polskiego, ale o magicznych wisiorach wiem tyle samo, co wcześniej. Odsuwam się od urządzenia z cichym jękiem. Teraz, gdy emocje nieco opadły, próbuję myśleć trzeźwo. Okej, załóżmy, że cała ta sytuacja na tyłach salonu gier ojca Matta była prawdziwa, nieco magiczna. Załóżmy, że magia istnieje. Załóżmy też, że nie zwariowałam. W takim razie co? Gabe jest jakimś mistycznym wojownikiem? Serafina jego ukochaną z dawnego życia? Albo odwieczną rywalką? A Matt? Arcywróg czy arcyprzyjaciel? Ech, głowa mnie boli. Jedno jest pewne. Muszę się dowiedzieć. A jak widać moi "przyjaciele" nie chcą mi powiedzieć, więc co? Więc zostaje mi Matt.
***
      Z płytkiego snu budzi mnie dosyć głośne stukanie do drzwi. Uchylam jedno oko i orientuję się, że naprawdę zasnęłam. Co za masakra! Klnąc na samą siebie, wołam:"Proszę". Do mojego pokoju dumnie wchodzi Lea. Jej okrągłą twarz wypełnia szeroki uśmiech, nieco przerażający, bowiem dosłownie od ucha do ucha. Jasnofioletowe włosy jak zwykle w nieładzie okalają jej głowę, a resztę tęczowego stroju jestem skłonna przemilczeć.
      – Ile można spać, Eve? – pyta, a raczej wrzeszczy prosto w moją twarz, aż czuję jej miętową pastę do zębów. Przecieram oczy, podczas gdy ona odsłania mi okno. Złote promienie wpadają do środka, na co gapię się chwilę zdezorientowana. Wtem dociera do mnie powaga sytuacji.
      – Zaspałam! – drę się na całą okolicę, po czym chwytam pierwsze lepsze rzeczy, wpadam do łazienki. Wskakuję pod prysznic, nie do końca będąc naga i już odkręcam gorącą wodę. W błyskawicznym tempie myję się, gdy dociera do mnie chichot Lei.
      – Czego rżysz? – syczę, wycierając się szorstkim ręcznikiem. W lustrze odbija się moja blada twarz.
      – Jest sobota, geniuszu – mruczy do mnie zza drzwi kuzynka, na co mam ochotę dać sobie po gębie. Zwalniam ruchy i staram się uspokoić gnające serducho. Spokojnie, Eve, spokojnie. Jednak cię nie wywalą ze szkoły.
      Po parunastu minutach wychodzę z łazienki w pełnym odzieniu, w miarę ogarniętych krótkich sterczących włosach i z pełnym makijażem, co moja kuzynka komentuje krótkim cmoknięciem. Swoją drogą, ile ona może stać pod tymi drzwiami?
      – Co się tak szczerzysz? – syczę, omiatając ją krótkim spojrzeniem.
      – Nie mogę być szczęśliwa? – mruczy, marszcząc lekko brwi.
      Unoszę brew.
      – Och, Eve – wzdycha, po czym znów zaszczyca mnie widokiem swoich białych ząbków. Jej rodzice są dentystami, zdaje się. – Po prostu czytam nową serię i jest przecudownaśna! – piszczy, na co wznoszę oczy ku niebu. Kieruję się do swojego pokoju, a ta denerwująca kreatura idzie za mną. Ogólnie ją uwielbiam, ale jakoś ostatnio wszystko mnie wkurza.
      – A co takiego? – pytam w nadziei, że się zamknie.
      – Dary Anioła. Są tam wojownicy pół anioły, używają Run i mają takie zarąbiste serafickie miecze płonące anielskim ogniem... – Lea szczebiocze dalej, a ja zamieram. Serafickie miecze płonące anielskim ogniem. Gabe z płonącym patykiem. Czyżby był to anielski miecz?
      – Eve? – Lea macha mi łapą przed twarzą, na co prycham cicho i klepię ją po dłoni.
      – Zabieraj łapy. I idź stąd. Nie miałaś pisać jakiegoś opowiadania? – pytam, rzucając piżamę na niepościelone łóżko.
      – Miałam. – Macha lekceważąco ręką. – Ale mi się odechciało. Wolę czytać! – Niemal drze się na cały dom, po czym wybiega z mojego pokoju szczęśliwa jak nigdy. A ja dalej nie w sosie.
***
      Idę szybkim krokiem uliczkami naszego małego miasta, chowając nos głębiej w szalik. Rodziców ani Destiny nie było, więc, mimo kary, wymknęłam się. Jeśli ktoś mnie zobaczy, będę miała coś gorszego, niż zakaz wychodzenia. Wszystko przez nękające mnie pytania. Miecz, wisior, Gabe, dziwni ludzie. Już mnie głowa od tego boli. Na szczęście Matt zgodził się ze mną spotkać w najbliższym parku. Odstaw na bok, Eve, swoje głupie emocje i zadaj mu poważne pytania. O ile pytanie o anielskie miecze może być poważne... Jak to rozegrać, by nie wyjść na wariatkę i się czegoś dowiedzieć?
      Dostrzegam go, stojącego pod ogołoconym z liści drzewem, ubranego w beżowy płacz i ciemny szalik. Kiedy mnie dostrzega, jego twarz przechodzi dziwny grymas, po czym uśmiecha się lekko.
      – Hej, Eve – mówi.
      Ruszam niemrawo kącikami ust, udając uśmiech.
      – Mam do ciebie parę pytań i spadam.
      Chłopak parska śmiechem, a jego czarne oczy obserwują mnie czujnie.
      – Jesteś dziś bardzo złym gliną, co? – prycha, na co krzywię się. Matt jest... opryskliwy? I jakiś taki chłodny, zdystansowany. Potrząsam głową.
      – Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale czy wiesz coś na temat serafickich mieczy? – pytam, czując jak rumieniec wypełza na moje policzki. Naprawdę, Eve, nie masz o co pytać?
      Mimo przymknięcia oczu, z powodu zażenowania, udaje mi się dostrzec jakby małe błyski w jego oczach. Przechodzi mnie dreszcz.
      – Jednego dnia pytasz mnie o plotki na mój temat, drugiego o anielskie miecze... Czy aby na pewno dobrze się czujesz?
      Wrze we mnie, gdy widzę lekki uśmiech majaczący na jego twarzy. Okej, oficjalnie przyznaję, że Matt Flex potrafi być chamskim dupkiem. Marszczę brwi i zaciskam dłonie.
      – Dobra, dobra, spokojnie, mała. Nie wiem jak ci odpowiedzieć na to pytanie, nie wychodząc przy tym na wariata. – Drapie się w tył głowy. Mała? Przyglądam mu się, bo mimo tego, że wygląda identycznie jak wczoraj, wydaje się być inny. Wcześniejszy uroczy Matt to tylko przykrywka? O co chodzi?
      – Uwierzę ci – odpowiadam, przestępując z nogi na nogę. Robi się coraz zimniej. I jest jakoś podejrzanie cicho jak na park. Czuję jak niepokój pełza mi po plecach.
      Matt wyciąga dłoń, jakby chcąc mnie pogłaskać po ramieniu. W połowie drogi do mojej kończyny zatrzymuje się i nieco za szybko cofa rękę. Przysięgam, że widziałam tam drobny biały błysk. I grymas na twarzy chłopaka.
      – Okej – wzdycha. – Powiem ci. Świat, który cię otacza, który widzisz i umiesz dotknąć, to tylko jeden wymiar, jedna wersja. Istnieją jeszcze dwie, ukryte. Niebo i piekło. A zamieszkują je istoty dużo bardziej potężne niż ludzie. Anioły i demony od wieków walczą ze sobą o dominację na Ziemi. Jedne chcą ją zniszczyć, drugie otaczać opieką. Jedne uwielbiają wplątywać w to ludzi, inni pragną pozostawić ich w niewiedzy. Anioły, by zabić demona potrzebują anielskiego miecza. Tylko niebiański ogień może wypalić pustkę i chłód demona. Natomiast te drugie mają trudniej, nie potrafią zbytnio zabić anioła. Dlatego często wykorzystują ludzi. Tak łatwiej im panować nad światem, nie tracąc swoich sił.
      Słucham go jak zaczarowana. Czy mówi serio? Mam uwierzyć w to, że te bzdury wygadywane na religii to prawda?
      – A ty czym jesteś w tym wszystkim? – pytam powoli.
      Matt wzrusza ramionami.
      – Uważnym obserwatorem. Miałaś jakiś powód, dla którego spytałaś?
      Kręcę przecząco głową. Nachodzi mnie myśl, żeby nie wspominać tu o Downeyu. Znów czuję powiew chłodu i dociera do mnie cisza okolicy. Zerkam znów na Matta, a jego jasna uroda i czarne oczy przerażają mnie. Z drugiej strony ten chłopak fascynuje mnie, przyciąga; choć nie mam ochoty przychodzić, zawsze to robię.
      – Coś się stało, Eve? – pyta, patrząc na mnie łagodnie. Kolejna wersja Matta? Ile on ma twarzy? Teraz wcale się go nie boję, choć chwilę temu miałam ochotę uciec. To dziwne.
      Nagle mam mroczki przed oczami. Cały świat staje się czarny. Krzyczę, zalana falą paniki i rozkładam ręce, jakbym miała zaraz się przewrócić. Nie czuję dotyku chłopaka. Czyżby nie mógł mnie dotknąć?
      – ...Co jej jest? Czyżby wizja? Muszę poudawać troskliwego jeszcze trochę, zdobyć jej zaufanie i mój plan wypełni się! Trzeba tylko uważać na Downeya...
      Wzrok powraca, a ja mrugam kilkukrotnie. Dociera do mnie zaniepokojona mina Matta, na co mam ochotę przewrócić oczami. Wykorzystał mnie! A to cham... Zaraz. Przecież nie przyznałby się do tego na żywo. Czy ja czytam w myślach? Ale super! Znaczy się... To niemożliwe.
      – Łeb mi pęka – mruczę, po czym odchodzę, nie patrząc na Matta.
      Chyba zaczynam wariować.
***
      Gdy docieram znów pod mój dom i widzę auto ojca, mam ochotę się powiesić. Znów dostanę ochrzan i prawdopodobnie jeszcze większą karę. Świetnie. Wchodzę do domu, ściągam buty i trzaskam drzwiami.
      – Gdzieś ty się podziewała, Eve? Masz szlaban przecież! – Mama już w progu funduje mi ciepłe powitanie. – Widziałaś się z nim, prawda? Z tym kryminalistą?
      Przewracam w milczeniu oczami i kieruję się w stronę mojego pokoju.
      – A dokąd ty idziesz? I dlaczego chamsko ignorujesz matkę? – Do ogólnorodzinnego ochrzanu dołącza tata. Nie widzę go, ale potrafię sobie wyobrazić tę pulsującą żyłę na jego skroni.
      – O co chodzi? – Ze schodów zeskakuje Lea w wyjątkowo nieswoim odzieżowym wydaniu, bowiem w szarym dresie. Ręce i policzki ma umazane pastelami. – Eve, Fina u ciebie jest.
      Kiwam głową, po czym ruszam do pokoju. Słyszę, że rodzice mruczą coś o złym wpływie, buncie i placówkach zamkniętych. Ale ja mam ważniejsze problemy na głowie.
      – Widziałaś się z nim. – To pierwsze słowa, jakie padają z ust blondynki, w chwili, gdy wchodzę do własnego pokoju. Kiwam głową i siadam na łóżku. – Zrobił ci coś? – Jej głos łagodnieje.
      – Nie. Po prostu nic z tego nie rozumiem – mruczę, patrząc na swoje dłonie. Czarny lakier zdążył w większości się rozkruszyć. Świetnie.
      – Z czego? – dopytuje Fina, a ja niemal czuję, jak marszczy brwi.
      – Z tego. – Zataczam krąg wokół siebie rękoma. – Nie rozumiem tego ataku na mnie, nie rozumiem płonącego patyka Gabe'a, nie rozumiem dziwnych snów, mojego wisiora, czytania w myślach, pierdyliarda twarzy Matta, tego, że wszyscy wkoło coś wiedzą, dziwnej opowieści o aniołach i demonach – wyrzucam z siebie jednym tchem, patrząc na przyjaciółkę z rezygnacją. W głębi duszy naprawdę cieszyłam się z tego, że w moim życiu dzieje się coś nadnaturalnego, ale, kurde, zawsze wyobrażałam sobie, że jednak coś wiem o tym drugim świecie.
      W jasnoniebieskich oczach Serafiny widzę szok. Potem nieco gniewu i panikę. Na końcu spokój. Dziewczyna bierze głęboki wdech, po czym odzywa się.
      – Musisz mi wszystko dokładnie opowiedzieć, bo jak widać ostatnio nie do końca się dogadujemy.
      W takim razie opowiadam. Ględzę ponad godzinę, a ona jedynie słucha i czasem wtrąca jakieś pytania. Z każdą minutą jej oczy się rozszerzają i widzę w nich gamę różnych nastrojów. Najbardziej zaniepokojona była fragmentem, w którym opowiadałam o moich snach z nią i Gabe'm.
      – Czemu cię to tak denerwuje? – pytam, bo ciekawość bierze górę. Fina marszczy brwi.
      – Co?
      – To, że słyszałam twoje rozmowy z Downey'em. Nie wiem jak, ale jestem pewna, że to nie był sen. Jesteście ukrytą parą czy jak? I co to znaczy, że nie należy już do was? – dodaję, przypominając sobie kolejne szczegóły snu.
      – Dobra – wzdycha dziewczyna, unosząc dłonie w obronnym geście. – Powiem ci wszystko.
      Siadam wygodnie, usatysfakcjonowana tym, że dostanę odpowiedzi, na które zasługuję. Fina natomiast wstaje, odchodzi parę kroków, po czym rozpina swoją zieloną bluzę. Marszczę brwi, bo zaczyna się robić dziwnie. Blondynka rzuca ją w kąt, po czym zdejmuje z siebie koszulkę.
      – Co ty robisz? – pytam, gdy stoi przede mną w czarnym staniku. – Jeśli to miał być coming out, wyjątkowo ci nie wyszedł.
      – Udowadniam ci. W przeciwnym razie byś mi nie uwierzyła – oznajmia Fina. Chwilę potem powietrze przecina świst, dźwięk rozdzierania i cichy jęk. Gapię się z otwartymi ustami na to, co wyrasta z pleców mojej przyjaciółki. A są to dwa ogromne, białe skrzydła, zajmujące cały mój niemały pokój, nadal będąc w połowie zgiętymi. Zamykam buzię i podchodzę do niej, nie wierząc w to, co widzę.
      – Przepraszam za krew, ale nie martw się, słońce ją wypali i nie będzie śladu – mówi, a ja dopiero teraz zauważam jasnoniebieską ciecz brudzącą kilka piór i dół pleców mojej przyjaciółki. Bez słowa podaję jej ręcznik. Ta wyciera się i chowa skrzydła. Za chwilę siadamy ponownie, ona już jest ubrana.
      – Czyli jesteś aniołem? – pytam, dokładnie wymawiając każde słowo, bowiem miliony myśli buzują mi w głowie.
      – Tak. Konkretnie aniołem stróżem. Konkretniej twoim. – Zerkam na nią zdezorientowana.
      – To dlatego zawsze byłaś obok mnie?
      Kiwa głową.
      – A ja myślałam, że mnie lubisz. Zdrajczyni! – syczę, uderzając ją poduszką.
      – Przepraszam, Eve. Nigdy nie miałaś się dowiedzieć, bo wiedziałam, że byłoby ci przykro. Ale naprawdę jestem twoją przyjaciółką. Po prostu mam nieco większy zasięg pomocy. – Uśmiecha się delikatnie.
      – W takim razie kim ja jestem? – pytam.
      – Prawdopodobnie jedną z bardziej czułych ludzi. Zdarzają się tacy od wieków. – Macha lekceważąco ręką. Okej, taka odpowiedź nawet może być.
      – A Gabe?
      Widzę wahanie na jej twarzy.
      – Nie mogę o nim rozmawiać, przepraszam. – Spuszcza wzrok.
      – Dlaczego kazałaś mi uważać na Matta?
      Serafina wzdycha, po czym opiera się o ścianę.
      – Wbrew powszechnej opinii demony i upadłe anioły to dwie różne rasy. Demony to stworzenia z pustki i zimna, a anioły z ognia. Te upadłe po prostu pokazały nam środkowy palec i odeszły. Matthew Flex to Upadły, dlatego chciałam, byś trzymała się od niego z dala.
      Przełykam każdą nową informację z coraz większą ciekawością, co wydaje mi się nieco chore.
      – I używacie tych płonących mieczy?
      Fina kiwa głową.
      – Czyli Gabe należy do was? – kontynuuję myśl.
      – Nie mogę o tym rozmawiać, Eve. Teraz, skoro już wiesz, o co nam chodziło, możesz już dać sobie spokój z tym wszystkim? Po prostu zajmij się szkołą, a nieludzkie sprawy zostaw mi – prosi, na co ja niechętnie godzę się, no bo co mam zrobić? Jestem bezbronna. I w końcu wiem, dlaczego.
***
      Gdy tylko moja przyjaciółka wychodzi, padam na łóżko przytłoczona nadmiarem nowych informacji. Muszę się z tym przespać. Niemal zasypiam, kiedy zauważam, że w drzwiach mojego pokoju ktoś stoi. Podnoszę się na jednej ręce i rozpoznaję moją siostrę. Nieco zlewa się z półmrokiem panującym w korytarzu, ale potrafię jeszcze ją rozpoznać.
      – Miło cię ledwo widzieć, Des – rzucam, ale siostra ani drgnie.
      Zaintrygowana podnoszę się z łóżka i podchodzę do niej. Lekko przeraża mnie jej pozbawiona wyrazu mina i puste oczy gapiące się przed siebie.
      – Destiny? – pytam cicho. Wtem siostra łapie mnie za dłoń. Ma bardzo zimną rękę i przerażająco silny uścisk.
      – Jesteś w niebezpieczeństwie – odzywa się niskim, dudniącym głosem, który mrozi mi krew w żyłach.

niedziela, 27 września 2015

Rozdział 5

      Z chwili na chwilę Matt zdaje się coraz bardziej przypominać cheruba – takiego małego, słodkiego aniołka, które zawsze są rumiane i jasnowłose. Popołudniowe słońce grzeje, jak tylko może, ale i tak jest dosyć chłodno. Przed dotarciem do kawiarni zdążam uzyskać kurtkę chłopaka. Uznał, że może być mi zimno. Normalnie bym go wyśmiała, ale zdawał się być taki słodki i delikatny. Ciągle się uśmiecha. Na miejscu otwiera przede mną drzwi. Nie to, co Downey, on nigdy nie byłby taki szarmancki. Uśmiecham się szeroko i pozwalam się prowadzić do stolika.
      Matt siada tuż po mnie i sięga po kartę.
      – Byłaś już tu? – zagaduje.
      Kręcę głową, z ciekawością zaglądając w kartę. Długo nie muszę szukać. Co z jagodami, to dla mnie. Odkładam menu na stolik i natykam się na uważne spojrzenie czarnych oczu mojego współtowarzysza. Patrzy na mnie tak intensywnie, że śmiem przypuszczać iż to drobne wyjście na kawę nabiera nowego wyrazu. Poprawiam się na swoim krześle, w myślach studiując swój wygląd. Włosy jak zwykle roztrzepane, kreski na oczach nawet w miarę, cera również ostatnio nie najgorsza, nic tylko rzucić się w wir flirtowania. Niesamowite! On chyba naprawdę mi się podoba.
      Matt uśmiecha się delikatnie, co ukazuje dołeczki w jego policzkach. No nie mogę! Swoją drogą to dziwne. Ja, taka niegrzeczna, sarkastyczna i w ogóle, a podoba mi się chłopak przypominający cheruba. Co poradzić? Serce nie sługa.
      Wykrzywiam usta w coś, co mogłoby być uśmiechem, gdyby nie to, że najczęściej posyłam ten gest Downeyowi. Matt parska śmiechem. W międzyczasie szybko składamy zamówienie.
      – Co cię tak śmieszy? – pytam, lekko zdezorientowana.
      – Dokładnie taką samą minę masz, gdy kręci się wokół ciebie ten chłopak... Downey...? – zauważa. Interesujące. Od jak dawna Matt mnie obserwuje?
      Jednak zamiast wypytać o tę jawną obserwację, znów krzywię się.
      – Musisz zaczynać o tym palancie? Ostatnio ciągle psuje mi humor... – I ratuje życie, machając płonącym patykiem. Nie powinnaś o tym zapominać, Eve. Tak, dopiszmy to do listy „Muszę się dowiedzieć o co kaman”.
      – Zauważyłem – zgadzasię.
      – Właśnie! – wykrzykuję, trochę mu się wcinając, bo zdążył już otworzyć usta. Uśmiecham się przepraszająco, a on jedynie posyła mi miłe spojrzenie. – Jak długo mnie śledzisz? Jesteś psychopatą?
      Matt chichocze cicho, co jest naprawdę uroczym dźwiękiem (serio, Eve? Serio? Aż tak cię rozczula jeden chłopak? Żałosne!), po czym odpowiada.
      – Nie jestem psychopatą, przykro mi. Obserwuję cię jakiś czas, to prawda. Ale z przyczyn czysto... – Resztę wypowiedzi zagłusza donośny trzask drzwiami wejściowymi. Czując jak wzbiera we mnie irytacja, zerkam w źródła dźwięku. Na tle dwóch ogromnych okien, które okalają drewniane drzwi wejściowe do kawiarni, stoi Gabe Downey. Wznoszę oczy ku niebu, przeklinając wszelkie możliwe złośliwe byty, bowiem wiem, że to ich sprawka. Ponownie zwracam wzrok na przybysza, który ciska gromy w zdezorientowanego Matta, zaciskając pięści i dysząc wściekle. Kelnerka idąca właśnie z naszym zamówieniem szybko odstawia je i podchodzi do zdenerwowanego chłopaka.
      – Proszę się uspokoić, inaczej wezwę policję – syczy drobna blondynka, sięgająca Downeyowi jedynie do barków. Chłopak unosi ręce w obronnym geście, po czym jego oddech normuje się.
      – Chcę tylko porozmawiać z koleżanką. – Wskazuje na mnie. Wzdycham, po czym podnoszę się z krzesła i odchodzę parę kroków, posyłając Mattowi przepraszające spojrzenie.
      – Czego chcesz, idioto? – warczę, gdy stoję już w kącie kawiarni, ledwo powstrzymując się od obdarcia stojącego przede mną kretyna ze skóry.
      – Co ty tu z nim robisz? – pyta, sycząc. Aż mnie krew zalewa.
      – A co cię to, kurwa, obchodzi? – odpowiadam, nie panując nad językiem. Z jakiegoś powodu jestem na niego zła. I to chyba nie dlatego, że psuje mi randkę i wpycha nos w nieswoje sprawy, ale zdaję się wszystko przez to, że nie chce mi powiedzieć, co właściwie stało się wtedy w zaułku. Ach, i czemu pojawia się w moich snach, rozmawiając tam z Finą na dziwne tematy? Och, Eve, jednak chcesz wiedzieć.
      Gabe memle w ustach przekleństwo, po czym zwraca na mnie nieco łagodniejszy wzrok.
      – Nie powinnaś się z nim zadawać...
      – A kim ty jesteś, żeby mnie pouczać?! – syczę. – Matt nie jest chamem, któremu w głowie tylko głupie żarty i dziwne sekrety w przeciwieństwie co do niektórych!
      Rozbrzmiewa dzwonek oznajmujący przybycie nowego klienta. Dopada mnie jasna cholera, gdy w drzwiach staje Serafina. Jej jasnoniebieskie oczy skaczą ode mnie do Gabe'a, czasem zakrawając do Matta.
      – Eve?
      – I jeszcze ty? No nie! – jęczę.
      Serafina patrzy przez dłuższą chwilę na Downeya, po czym mruży oczy. On w końcu odpuszcza i kieruje wzrok gdzie indziej, a ja mam wrażenie, że rozmawiali o czymś bez słów. Mam dosyć. Bez słowa odchodzę i siadam z powrotem do Matta. Nie zdążam posłać mu uśmiechu, gdy Fina również postanawia nas niepokoić.
      – Eve, możemy porozmawiać? – pyta delikatnie swoim cichym głosem. Fukam wściekła, krzyżując ręce na piersi. Dlaczego oni muszą za mną łazić? Ledwie wybaczyłam jej, już znów mnie wkurza.
      – Eve najwyraźniej nie ma ochoty z wami rozmawiać, ani nawet na was patrzeć – odzywa się Matt spokojnie, acz stanowczo. Podnoszę na niego wzrok i przechodzi mnie dreszcz. Taki sam jak wtedy, gdy pierwszy raz go zobaczyłam. A on patrzy na Finę. I to nie byle jak. W ten sposób ludzie patrzą na najgorszego robaka, na istotę, nad którą czują przewagę; tak patrzą ci pełni poczucia wyższości. Ta scena tak gwałtownie zderza mi się z obrazem Matta, jaki wykwitł w mojej głowie, że zaczyna mnie przerażać. Przypomina niewinnego, a zdaje się potrafi zadać ból. Tyle przynajmniej wyczytuję z jego spojrzenia. Tego jednego rzutu okiem, jaki posłał mojej przyjaciółce. Wygląda przerażająco. Nagle odechciewa mi się ciasta i całej tej randki. Czyżbym tchórzyła?
      – A od kiedy ty mówisz za Eve, co? – warczy Gabe, co wyrywa mnie z transu. Przenoszę wzrok na niego. Marszczy ciemne brwi, zęby ma zaciśnięte i widać, że ledwo się kontroluje. Z jakiegoś powodu przenoszę wzrok na jego dłonie, ale żadne światło się z nich nie wydobywa. Aż czuję ukłucie zawodu. Na co liczę?
      Matt uśmiecha się do mnie łagodnie, na co wszelkie wcześniejsze rozmyślania giną gdzieś w natłoku nowych odczuć. Kątem oka widzę, że Serafina patrzy to na mnie, to na Matta, po czym chwyta łokieć Gabe'a i odciąga go, mówiąc:”Ona z nami nie pójdzie”. Dodaje coś jeszcze, ale nie jestem w stanie dosłyszeć co, po czym wychodzi, wyciągając chłopaka siłą. Swoją drogą jak ona to zrobiła?
***
      Randka mija w bardzo przyjemnym nastroju. Jestem zdziwiona, że potrafię być tak miła, urocza i nie obrzucać nikogo obelgami przez tyle czasu. Po kawie i ciastku Matt odprowadza mnie pod dom. Mówi coś o następnym spotkaniu, wymieniamy się numerami telefonów, po czym umykam mu, gdy próbuje pocałować mnie w policzek. Hola, hola, to w końcu Eve McFly, a nie pierwsza lepsza Kate, musisz się postarać.
      Wchodzę do domu roześmiana i rozanielona, co siedząca w kuchni Lea komentuje słowami:
      – Co ćpałaś?
      Posyłam jej spojrzenie spode łba, po czym taksuję wzrokiem jej osobę. Siedzi na blacie, macha nogami, a na kolanach odzianych w spodnie w tęczowe pasy ma miskę pełną kremu czekoladowego. Zaś w dłoni dzierży łyżkę.
      – Niedługo nie będziesz mieścić się w drzwiach – mruczę, na co kuzynka pokazuje mi język i dalej je swój krem. – A to nie miało być do ciasta czy coś? – pytam, nalewając wodę do czajnika.
      Lea wzrusza ramionami.
      – Ciocia coś mówiła, ale nie jestem pewna, o co jej chodziło. Poza tym wena mnie opuściła i mam depresję – dodaje, na co przewracam oczami. Gdyby trafił się choć jeden tydzień, w którym Lea nie ma depresji, znaczyłoby to, że jest chora.
      Odwracam się i opieram plecami o blat, czekając aż woda się ugotuje.
      – Gdzie Des? – pytam, bowiem zazwyczaj mijamy się w drzwiach, gdy wracam ze szkoły.
      – Wyszła – odpowiada, wpychając sobie kolejną kopiastą łyżkę kremu w usta.
      – A rodzice?
      – Też.
      – Dokąd?
      – Nie wiem.
      Przewracam oczami. Z nią się inaczej nie da, gdy ma ten nastrój. Szum czajnika daje mi znak, że mogę już zalać sobie Earl Greya. Zrobiwszy herbatę, siadam do stołu i odpływam myślami. Milcząca kuzynka na szczęście mi nie przeszkadza.
      Okej, po pierwsze, Matthew Jakkolwiek–Masz–Na–Nazwisko–Zapomniałam–Spytać, wyjdź z mojej głowy! Wzdycham. Jego czarne oczy i dołeczki w policzkach będą mnie nawiedzać po nocach. Choć bardziej prawdopodobne są dziwne sny z Gabe'm, Finą lub Destiny. Niby wszystko jest w nich okej, gdyby nie to, że zdają się być rzeczywiste. Tylko tak, jakbym była gdzieś obok samym duchem. Tak to pamiętam. Dziwne. No i jest jeszcze ta sprawa z atakiem na mnie, brawurową obroną przez Downeya i... Ach, mój wisior! Chwytam w palce mały pentagram dyndający mi przy piersiach (czyżby rzemyk się poluzował?) i przyglądam mu się. Zwykły naszyjnik. Dlaczego mam wrażenie, że wszyscy coś wiedzą? Puszczam wisiorek i wzdycham zrezygnowana.
      – Właśnie! – krzyczy nagle Lea, zeskakując z blatu. Ze zdziwieniem stwierdzam, że jej miska z kremem jest niemal pusta. – Gabe Downey dzwonił parę razy. I Fina zajrzała. Pytali się o ciebie, brzmieli jakoś dziwnie.
      Co? Napastują nawet Leę? Co im aż tak bardzo przeszkadza w Matcie? Zastanawiające. Muszę zignorować dziwne ciepło, jakie czuję kiedy myślę o tym chłopaku. Zamydla mi myśli niepotrzebnie.
      Wstaję od stołu i kieruję się do mojego pokoju, całkiem zapominając o Earl Greyu. Ledwie zamykam za sobą drzwi, a już dzwoni mój telefon. Wściekle wibrując, wyje na całą okolicę bliżej nieokreśloną melodyjkę, jaką nagrałam na jednej z naszych wielce profesjonalnych prób. Wyciągam go z zamiarem odrzucenia połączenia, gdy orientuję się, kto tak naprawdę mnie niepokoi. Zielony irokez na obrazku, choć nieco nieaktualny, poprawia mi humor. Odbieram i rzucam się na łóżko.
      – Hej, Kyle. – Uśmiecham się do sufitu. Ugh, należałoby wypędzić te pająki, co tam od niedawna mieszkają, ale z drugiej strony nie chce mi się.
      – Siema, Eve – odpowiada chłopak. W tle słyszę głosy i perkusję.
      – Czyżby chłopaki dalej u ciebie?
      – Tak. Wierz lub nie, ale odrabiamy lekcje – oznajmia niezwykle poważnym tonem. Parskam niekontrolowanym śmiechem.
      – Nie ma takiego alternatywnego świata, w jakim bym ci uwierzyła – wyduszam z siebie pomiędzy parsknięciami.
      – Przysięgam. Od godziny walczymy z logarytmami. A co u ciebie? – pyta, a ja zaczynam bawić się fioletowym pasemkiem.
      – Spotkałam takiego jednego gościa i poszłam z nim na kawę. A potem napatoczył się Downey i kazał mi iść. Następnie znikąd wzięła się Fina i też zaczęła mnie pouczać, czaisz to?! – żalę mu się parę minut, po czym czekam na wiązankę pt.”Nie zawracaj mi głowy babskimi pierdołami”. Zamiast tego ze zdziwieniem słyszę:
      – A z kim poszłaś na tę kawę? – Głos Kyle'a jest jakiś inny. Jakby... przejęty...?
      – Z Mattem. Nazwiska nie pamiętam, taki wysoki blondyn, czarne oczy.
      Słyszę ciche przekleństwo.
      – Eve, nie chcę cię straszyć, ale... – urywa, a ja zaczynam się denerwować. Najpierw Fina, potem Gabe, teraz on. Nawet Kyle coś wie!
      – Mówże! – syczę.
      Kyle wzdycha.
      – Dobrze. Prawdopodobnie to Matthew Flex, syn właściciela miejscowego salonu gier, wiesz tego na rogu ulicy Churchilla... – Przechodzi mnie dreszcz. To za budynkami na tamtej ulicy zaatakowano mnie. Serce zaczyna bić mi szybciej, siadam na łóżku. – Niby on sam nic nie zrobił, ale chodzą plotki, że pierze się tam pieniądze. A jeśli chcesz narkotyki, idziesz tam. – Dziwna paczka. Pieniądze. Tamci ludzie. Naprawdę byłam świadkiem handlu narkotykami? – Poza tym niedawno zaginął jeden z dzieciaków, które tam grały. Nie wiadomo, co się z nim stało. Ojca Matthew nikt nie widział, a chłopak przyznaje, że nic nie wie. Podejrzany typ. Ja wiem, Eve, że ty lubisz podobnie klimaty, ale nie spotykaj się z nim, jeśli nie musisz. Nie chcę pewnego dnia otrzymać paczki z twoim palcem i karteczką „Jej życie warte jest pięć milionów”, okej?
      Parskam cichym śmiechem, ale jakoś nie mam nastroju do żartów. Czyli co, zaatakowali mnie handlarze narkotyków, a Gabe pojawił się znikąd, świecąc patykiem i teraz każe mi uważać na syna właściciela tego interesu? Co on, anioł stróż?
      – Dzięki za info – mruczę do słuchawki, po czym żegnam się.
      Nic z tego nie rozumiem. Ledwie zdążę pomyśleć o odrobieniu lekcji, by jakoś się od tego odciąć, gdy znów dzwoni telefon. Wściekła, że to Kyle znów chce mnie nastraszyć, najeżdżam na czerwoną słuchawkę. Wtedy dostrzegam nazwę kontaktu. Matt. Niewiele myśląc, odbieram.
      – Hej, Eve, masz chwilkę? Wiem, że już długo cię dziś męczyłem, ale zawędrowałem jeszcze to niedaleko do apteki, więc może masz ochotę się przejść?
      Z jednej strony to słodkie, że jeszcze nie ma mnie dość. Z drugiej trochę straszne, bo jest osobą podejrzewaną o konszachty z handlarzami narkotyków. Ignorując dziwne mrowienie pod skórą, zmierzam na zewnątrz.
      Zmierzcha. Matt stoi pod słabą latarnią, z dłońmi wciśniętymi w kurtkę. Tę, którą mi pożyczał. Uśmiecham się pod nosem.
      – Hej. – Wita mnie ponownie uśmiechem. – Idziemy?
      Kiwam głową. Robię się przy nim jakaś taka rzewna, słodka. Bezbronna? Tak, bez mojego sarkazmu czuję się bezbronna, a przy nim jakoś nie umiem go używać.
      – Stało się coś? – pyta, zerkając na mnie kątem oka. – Jesteś jakaś milcząca.
      Wzdycham, bijąc się z myślami.
      – Słyszałam... Plotki. O tobie – wyjaśniam, nie patrząc na niego.
      – Jakie plotki? – kontynuuje cicho.
      – Jakieś o narkotykach, zaginionych dzieciakach... Jednym słowem ostrzegają mnie przed tobą – wyznaję i zerkam na niego. Wzrok ma raczej smutny, jakby przejął się tymi plotkami. Ani trochę nie jest straszny. Wręcz mi go szkoda.
      – Rozumiem, że niewiele osób za mną przepada, ale żeby rozpuszczać takie plotki... Miło mi, że nie uciekłaś, gdy się zaprosiłem na randkę. – Uśmiecha się lekko, nadal smutny. Czyli to jednak była randka... Jak miło.
      Spaceruję z nim jeszcze do apteki i z powrotem, nie poruszając już podobnych tematów. Mimo wszystko, jest to kwestia zastanawiająca. Jakbym była zwyczajną nastolatką uznałabym, że wszystkim odwaliło, skoro postrzegają takiego miłego chłopaka jako bandziora. Jednakże nie uważam się za zwykłą, dlatego intryguje mnie to. Downey mógł robić sobie jaja, ale Serafina? I Kyle? Dopytana w domu o plotki na temat Matta Flexa Lea powiedziała to samo. Wszyscy nie mogą kłamać, prawda?

piątek, 11 września 2015

środa, 17 czerwca 2015

Liebster Blog Award


Dawno się nie widzieliśmy, co LBA?
Bardzo dziękuję Alexxx i miło mi, że czytasz i masz cierpliwość do moich długich przerw :)
Let's go!
1. Ulubiona nadnaturalna rasa.
Umm... To trudne. Kocham większość. Im bardziej popieprzona kreatura, tym lepiej! Ale jakbym miała wybrać to powiem, że elfy. Kocham je po prostu.

2. Ulubiony zespół/piosenka.
Zbyt wiele, by wymieniać :)

3. Ulubiony cytat.
"You know my name, not my story" Demi Lovato

4. Książka, którą obecnie czytasz…
Kolejne podejście do "Więźnia Labiryntu" + zaczęłam długo planowanego "Wiedźmina" + blogi :3

5. I książka, którą polecisz.
Całą serię! "Dziedzictwo", "Dary Anioła", "Wiecznie Żywy", "Biologia" by Campbell (no, co? Kocham ją *_*).

6. Wstajesz i orientujesz się, że zaspałaś. Minęła ci połowa zajęć. Idziesz na pozostałe czy zostajesz w domu?
Zostaję. Dziwnie bym się czuła ot tak przychodząc...

7. Ulubione postacie z książki, filmu, serialu…(1 chłopak i 1 dziewczyna)
(Arg! Czemu tak mało?) Stiles Stilinski i Spencer Hastings

8. Ile masz książek w „osobistej” biblioteczce? :3 (zdjęcie biblioteczki mile widziane)
Jestem leniem, więc bez biblioteczki. Plus, mam w niej braki, bo w przeprowadzce zaginęło mi jedno pudło z książkami ;_;. Mam ok. 50 książek na własność.

9. Ulubiona gra komputerowa ew. film.
Heroes of Might & Magic III (epicka gra, nie nudzi się nawet po 10 latach gry).

10. Mając do wyboru przenieść się 100 lat wstecz lub 100 lat do przodu, co byś wybrała? Opisz swoją wizję przeszłości/przyszłości.
Sto lat wstecz nie brzmi najlepiej, bo I wojna światowa :/. Chyba chciałabym zobaczyć naukę, wojnę z obcymi czy też zagładę Ziemi za sto lat. Wolę przyszłość.

Dziękuję jeszcze raz za nominację!
A że jestem leniem...
To tyle :).
+ Zerknijcie na ankietę :)

AKTUALIZACJA
Nominacja od Wiktorii. Dziękuję!

1. Kiedy masz urodziny?
Dokładnie 17 listopada :3.
2. Chciałbyś/abyś mieć rodzeństwo? Dlaczego?
Zawsze chciałam starszego brata, a mam młodszą siostrę ._. By mnie bronił, miałby kolegów, wiecie ;)
3. Ile masz bogów?
Cztery. Z czego na jednym mam 3 opowiadania na raz ^^
4. Czy planujesz jeszcze zakładanie innych blogów?
Oczywiście! Swego czasu miałam ponad osiem. Plus moją książkę.
5. Jaką istotą fikcyjną (wampir, wilkołak, Nocny Łowca, podróżnik w czasie, itp.) chciałbyś/abyś być?
Jednorożec! Ale tak serio zawsze chciałam być elfem z magią, a że lubię mrok to odpowiem Mroczny Elf Mag.
6. Jaki rodzaj książek najbardziej lubisz?
Fantasy, Urban Fantasy, Young Adult, Postapokaliptyczne.
7. Jeśli mogłabyś dać trzem autorom różnych książek nagrodę za ich napisanie, komu byś ją przyznał/a i za jaką książkę?
Christopher Paolini za serię "Dziedzictwo", Cassandra Clare za "Dary Anioła" i "Diabelskie Maszyny"
8. Dlaczego zacząłeś/zaczęłaś pisać?
Od małego wymyślałam różne historię, ale bezpośrednim kopem, by zacząć był fakt, że moja koleżanka pisała. Ja też chciałam haha.
9. Jak nazywało się twoje pierwsze opowiadanie (nawet takie gdy byłeś/łaś bardzo mała)?
"Pamiętnik Nastoletniej Wampirzycy". Niby były wcześniejsze, ale nie pamiętam tytułów.
10. Co robisz w wolne dni?
Śpię. Niestety.
11. Kiedy najlepiej ci się skupić?
W nocy!

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 4

      Nie mogę spać. Przewracam się z boku na bok, a w mojej głowie wirują miliony widoków. Widzę Serafinę w jasnym blasku, która tylko stoi i patrzy na mnie. Choć nie robi nic dziwnego, czuję się mała, słaba. Teraz widzę Gabe'a. Trzyma swój płonący patyk. Ma twarz spokojną, wręcz bez uczuć. Puste zielone oczy. Ten widok znika i patrzę na innego chłopaka. Jasnowłosego o niesamowicie ciemnych oczach, okrągłej twarzy i nieco mniejszej posturze, niż Gabe. Czuję się dziwnie, gdy tak świdruje mnie czarnymi oczami. Czuję niebezpieczeństwo. Nie chcę już go widzieć. Ten znika po chwili. Pojawia się Destiny. Jej czarny makijaż spływa po policzkach ciemnymi strugami.
      Te obrazy wymieniają się coraz szybciej i szybciej. Zaczyna być mi niedobrze, a to tylko sen. Wtem to ustaje. Jestem w miejskim parku, ale wszystko wygląda bardzo rzeczywiście. Otacza mnie ciemność, a mimo to widzę dokładnie zieleń. Dziwne. Rozpoznaję niedaleko stojących Finę i Gabe'a. Co oni robią razem w parku w środku nocy? Ach, to sen. Uspokaja mnie ta myśl, więc podchodzę bliżej. Zdają się mnie nie zauważać.
      Serafina ma zaciętą minę i ramiona skrzyżowane na piersi, a Gabe stoi wyluzowany, jakby mało obchodziło go to, co mówi dziewczyna.
      – Nie należysz już do nas – odzywa się blondynka, na co marszczę brwi. Downey wzdycha i przewraca oczami.
      – Oczywiście, że nie. Abraham mnie nie chciał i oto jestem tu, wśród śmiertelnych, jako jeden z nich. Cieszysz się?
      – Nie mówię, że się cieszę, tylko, żebyś dał mi pracować.
      – Gdybyś była, gdzie trzeba, a nie spowiadała się Michaelowi, uratowałabyś Eve i nie musiałbym się wtrącać – warczy.
      Fina fuka, przypominając nieco naburmuszonego kociaka.
      – Eve była chroniona!
      Gabe przewraca oczami.
      – Proszę cię. Nie zwalaj swoich obowiązków na starożytny wisior. To żałosne.
      Wzdrygam się, a dłoń automatycznie przenosi się na szyję. Pentagram wciąż tam jest na cienkim rzemyku ogrzany ciepłem mego ciała. Marszczę czoło. Ten sen jest coraz dziwniejszy.
      – Nie zwalam! Przynajmniej nie jestem wyrzutkiem, jak ty. Ni to anioł, ni to demon, ni człowiek.
      Nie dowierzam własnym oczom. Serafina nigdy się tak nie zachowywała. Jest wredna, wytyka mu największe słabostki (przynajmniej tak sądzę)... Zachowuje się jak ja... Zepsułam ją! Ups.
      Gabe zaciska zęby, na co Fina uśmiecha się tryumfująco. Scenka się kończy, a ja budzę się zlana potem. Nim moja głowa znów ląduje na poduszce zdążam sobie obiecać, by dowiedzieć się, co dokładnie stało się tamtej nocy.
***
      Następny dzień zaczynam, wciąż mając w głowie postanowienie po dziwnym śnie. Na śniadanie schodzę w pełnym ubraniu i makijażu, co moja mama komentuje długim podejrzliwym spojrzeniem, a Destiny krótkim przewróceniem oczami. Ignoruję to. Gdy zabieram się za pierwszą kanapkę, do kuchni wbiega Lea. Dziś zdecydowała się być hipiską, dobrze, szanuję to. Jej ogromne płócienne dzwony, z czego każda nogawka w innym kolorze, zamiatają podłogę za każdym krokiem. Des mierzy krytycznym spojrzeniem top Lei, który sięga niewiele ponad pępek, a uszyty jest z białej koronki.
      – Nie za zimno ci? – mruczy, drugą minutę żując swego tosta.
      – Nie. – Kuzynka uśmiecha się do niej najszerzej, jak umie. Prawdziwa pacyfistka. – Prócz tego mam nowy pomysł na życie – oznajmia.
      Wszyscy skupiają na niej swoją uwagę, co jest dosyć niespotykane, bo Lea zmienia plan na życie mniej więcej co dwanaście minut. Dziewczyna patrzy po naszych twarzach z radością na swojej i mówi:
      – Wydam książkę.
      Z całej rodziny zeszło powietrze jak z balonika. Tata powrócił do gazety, a mama do smarowania kanapek.
      – Wiesz, że najpierw musisz ją napisać, tak? – pyta Destiny, a ja mam ochotę ją uderzyć. To, że Lea ma fantazję, nie znaczy, że ona może się z niej śmiać.
      Brunetka bynajmniej nie mierzy jej krzywym spojrzeniem, ale pokazuje znak pokoju i płynnym krokiem wychodzi z domu, zgarniając uprzednio swój szkolny plecak.
      Wzruszam ramionami, kończę jeść w ciszy i również wychodzę.
      Dzień mija mi beznadziejnie. Nauczyciele jacyś tacy wściekli na wszystko, Downey unika wszelkich rozmów ze mną, a Fina jest jakaś cicha. I dlatego niczego się nie dowiedziałam. Pogratulować.
      Po szkole jestem umówiona z chłopakami na próbę. Wparowuję do garażu Kyle'a wściekła i bez Serafiny. Od razu rzucam się do mikrofonu, co chłopcy przyjmują ze zdziwieniem zmieszanym z radością. I domieszką przerażenia. Po paru minutach przerywam, czując w ciele palącą złość.
      – Nie! Nie tak! To było straszne! Od nowa!
      Ross wymienia spojrzenia z Paulem.
      – Eve, chyba troszkę się zapędziłaś – mruczy ten pierwszy.
      – Nie jesteś naszym trenerem, czy coś – dodaje drugi.
      Przewracam oczami, po czym siadam z impetem na kanapie. Ukrywam twarz w dłoniach.
      – Eve, co jest? – pyta Kyle, siadając obok i patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. Jego zielone włosy dziś znów nie są irokezem.
      – Mam taki problem i nikt nie chce albo nie może mi pomóc – odpowiadam. – Powinnam już iść – uznaję, po czym wstaję i bez słowa opuszczam ich garaż.
      Zaczyna już zmierzchać. Cudnie. Cały dzień do bani. Zatrzymuję się, by pogrzebać w plecaku w poszukiwaniu słuchawek, gdy dostrzegam ruch po drugiej stronie ulicy. Znajduje się tam cmentarz. Dosyć stary, sądząc po beznogich i bezrękich figurach aniołów na starych, pokrytych grzybem nagrobkach. I wszystko byłoby cacy, strasznie, gdyby nie to, że furtkę od tegoż przybytku zamykała moja siostra. Skrzyżowanie nietoperza z czarną wiewiórką. Szybko się oddala. Hm, zastanawiające.
      Ruszam w pościg, ale w sąsiedniej uliczce ją gubię. Jak zwykle. Wzdycham z dezaprobatą.
      – Ciężki dzień, co? – Słyszę zza pleców.
      Odwracam się i staję oko w oko z jasnowłosym chłopakiem. Jest nieco niższy od Gabe'a (ale wyższy ode mnie, nic nowego), ma duże, cholernie ciemne oczy, okrągłą twarz i nieco mniej smukłą budowę ciała, choć jest szczupły. Dłonie trzyma w za dużej bluzie, przyglądając mi się.
      Coś w moim wnętrzu szepcze, by uciekać. Coś z tym chłopakiem jest nie tak. Ale co?
      – Można tak powiedzieć – odpowiadam, uśmiechając się półgębkiem.
      – Mogę ci jakoś pomóc? – pyta, a jego czarne oczy suną po moim ciele i twarzy, co wywołuje niemiłe dreszcze.
      – Raczej nie. – Uśmiechem się grzecznie, po czym zaczynam odchodzić. Bardzo szybkim krokiem.
      – Tak przy okazji, jestem Matt – krzyczy za mną. Słyszę, że się śmieje. Nie odpowiadam mu. Nie jestem tępa.
      Wpadam do domu, wypuszczając powietrze z ulgą, ale zamiast przyjemnego nicnierobienia trafiam na Leę. Ogromny uśmiech zajmujący jej pół twarzy nie wróży niczego dobrego.
      – Co się tak cieszysz? Znów czekoladę jadłaś? – pytam, zrzucając buty.
      – Nie. – Lea stanowczo kręci głową. W dłoniach trzyma notes i długopis. To wróży jeszcze gorzej. – Mam pomysł na książkę.
      – Mam się bać? – mruczę, ruszając do swojego pokoju. Kuzynka, jak ten cień, kroczy za mną. Rzucam torbę na łóżko, po czym siebie również.
      – Może troszkę. Mam zamiar opisać dramatyczną miłość Evana i Gavina, a pierwowzorami jesteś ty i Gabe – oznajmia i gapi się na mnie z nieopisaną radością.
      – Że co? – pytam, podnosząc twarz z koca. Czy ją do reszty pogięło? – Że niby ja i Gabe, tak? No chyba nie.
      – Tak! – Lea kiwa głową z entuzjazmem. – Evan będzie cięty i niedostępny, a Gavin będzie go powoli zdobywał...
      – Zamilcz! – syczę. – Ja naprawdę nie mam nic do gejów, ale błagam, nie ja i Downey, no!
      Lea wzrusza ramionami, po czym obrażona wychodzi z mojego pokoju. I chwała jej za to, w końcu mam święty spokój.
***
      Całą noc przewalam się z boku na bok. Wszystko przez Leę, ugh. Ciągle chodziła mi po głowie obrzydliwa i absolutnie nierealna wizja mnie i Downeya jako pary... Ble. Aż się wzdrygam. Jak już się w magiczny sposób znalazłam w kuchni zaspanym wzrokiem obrzuciłam wszystkich, ale ci nie zwrócili na mnie uwagi. Bowiem zaspana i potargana Eve to widok naturalny.
      Narzuciwszy na siebie czarne spodnie i czerwono–czarną koszulę w kratę wychodzę z domu. Na skrzyżowaniu dopada mnie Serafina. Przyglądam się jej podejrzliwie.
      – Dziś nie masz czekolady – oznajmiam oskarżającym tonem.
      Blondynka mierzy mnie wzrokiem i parska śmiechem.
      – Czyli już się nie gniewasz?
      Udaję nadąsaną, ale długo tak nie mogę. Zaczynam chichotać.
      – Miło znów się do ciebie odezwać. – Serafina posyła mi szeroki uśmiech i razem zaczynamy iść w stronę szkoły. – Mów, co słychać.
      – W ciągu jednej doby niewiele mogło się stać – informuję ją, ale po chwili i tak gadam jak najęta. – Otóż Lea uznała, że napisze porywającą historię gejowską opartą o relację moją i Gabe'a, świetnie, co nie? Widziałam Destiny wymykającą się po nocy z cmentarza. Mam nadzieję, że nie rozkopuje tam grobów. I wpadłam wczoraj na dziwnego typa. Zaczepił mnie, a potem spierdzieliłam.
      – Mhm... – mruczy Fina, rzuca powitanie pani woźnej, a ja uśmiecham się uroczo, by nie czepiała się niezmienionych butów. – Widzisz, sporo się działo.
      – Ach, jeszcze coś. – Przypomina mi się. – Śniło mi się coś dziwnego. Wszyscy tam byli, migali, niczym kula dyskotekowa. A potem widziałam ciebie rozmawiającą z Downeyem o jakichś demonach, robocie czy ochronie. – Macham ręką, jednocześnie uważnie obserwując Finę. Ta spina się nieco, co można poznać po głębszych wdechach i uciekającego wzroku.
      – Znowu przesadziłaś z książką – uznaje, na co wzruszam ramionami.
      – Może.
      Coś ukrywa! Czuję to każdą komórką ciała. Może prócz oczu, bo oczy nie czują, ale nie o to chodzi. Kurde, jak się Fina na coś uprze, to nie wyciągniesz. Trudno, muszę spytać kogoś innego.
***
      Dziś kończę wcześniej. Serafina musiała zostać na jakieś kółko czy coś. Wracam do domu, nucąc wesołą piosenkę, którą sama wymyśliłam. Świnka mała, świnka duża, zaraz zjem i ojca knura. Ma się ten talent, co nie? Albo po prostu nie powinnam myśleć na głodniaka. Hm, zastanowię się nad tym.
      Skręcam w prawo i wpadam na kogoś. Od razu spinam się, rozpoznając jasnowłosego Matta z poprzedniej nocy, ale tym razem nie czuję nic niepokojącego. Uspokajam się, gdy po paru minutach gapienia się, nie rzucił się na mnie.
      – Hej? – odzywam się.
      Ten uśmiecha się.
      – Hej. Eve, tak?
      Marszczę czoło.
      – Skąd wiesz? Śledzisz mnie? Znam swoje prawa! Oskarżę cię o stalking! Nie wyjdziesz przed emeryturą!
      Chłopak parska śmiechem, a mnie dane jest ujrzeć dołeczki w jego policzkach. Jeju, słodki jest. Rozluźniam się jeszcze bardziej.
      – Spokojnie, jestem niegroźny. Zauważyłem cię pewnego dnia i postanowiłem zaprosić na kawę.
      – Właśnie chyba to zrobiłeś. – Uśmiecham się serdecznie. Ten chłopak naprawdę jest uroczy.
      Matt zerka na chodnik, po czym znów na mnie.
      – Chyba tak.
      – To chyba się zgodzę.