piątek, 5 lutego 2016

Rozdział 8

      Łeb mi pęka.
      I to bardziej niż po jakiejkolwiek imprezie z Kylem i spółką, a potrafimy się nawalić. Ostatnio obudziliśmy się cali w pierzu i farbach, z potłuczonym wazonem i suchym makaronem rozwalonym na całej podłodze. Nikt nie był w stanie sobie przypomnieć skąd, jak i po co.
      Muskam palcami czoło, szukając jakiejś rany czy czegokolwiek, co mogłoby powodować taki ból, ale żadnej cieczy nie wyczuwam. Tym lepiej. Chyba. Decyduję się przezwyciężyć ból i otworzyć oczy.
      Albo nie.
      Eve, wstrzymaj się.
      Czy coś jeszcze cię boli?
      Poruszam każdą kończyną lekko i powoli, skupiając się na jakichkolwiek sygnałach z nich dobiegających, ale jedynie głowa mi pęka.
      To chyba dobrze.
      Okej. Biorę wdech, po czym otwieram oczy.
      I mrugam.
      Nic się nie zmieniło. Nadal otacza mnie ciemność.
      Oślepłam! Matko Najświętsza Córko Syna, oślepłam!
      Nie, Eve, chwila. Chyba po prostu jest ciemno.
      Jesteś kretynką.
      Dobra. Wdech, wydech. Boli mnie tylko głowa i jestem gdzieś, gdzie jest ciemno. Coś już wiemy. Pogapię się jeszcze chwilę w mrok i powinnam zacząć widzieć choć zarysy przedmiotów. Pewnie mam teraz źrenice jak na haju.
      Spróbujmy sobie przypomnieć, co takiego mogło się stać. I zignorujmy narastającą w środku panikę i strach. Nie możesz dostać teraz ataku paniki, Eve. A czasem ci się zdarza.
      Marszczę czoło i skupiam się. Wracałam od Gabe'a. Miałam nie wracać sama... I w sumie nie wracałam. Odprowadził mnie pod sam dom. Uśmiechnął się zanim odszedł. I wtedy coś mnie uderzyło. Czyli nic nie pamiętam. Świetnie.
      Fukam cicho. Do moich nozdrzy dociera zapach siarki. Oj, niedobrze.
      Siarka może oznaczać sporo trujących związków chemicznych o dziwnych nazwach, których nagle zapomniałam. Ale też demony. Znaczy się zakładając, że wszelkie książki i seriale mówią jako taką prawdę.
      Nagle ogarnia mnie przeraźliwy chłód i jakby pustka. Co jest?
      – O, proszę. Eve się ocknęła. – Znam ten głos. Ten słodziutki, uroczy głos, który tak ładnie mnie podrywał jeszcze niedawno. Matthew Flex.
      Po plecach przebiega mi dreszcz. Czy to nie on jest tym mega niebezpiecznym Upadłym?
      W pomieszczeniu rozbłyska lampa, a ja syczę cicho, bowiem ostre światło drażni moje rozszerzone źrenice. Mrugam kilkukrotnie, po czym rozpoznaję betonową podłogę, jakieś półki na starocie, czyli to piwnica. Fajnie. Umawiałam się z typem, który zamknął mnie w piwnicy! Upadłam tak nisko...
      Unoszę wzrok na postać Matta. Ten uśmiecha się z wyższością, a radość obejmuje również jego oczy. Czarne ślepka mrużą się w zadowoleniu.
      – Mam cię, mała. Niezdolną do ucieczki i zdaną jedynie na moją łaskę. – Jego dłoń zaczyna niebezpiecznie szybko zbliżać się do mojej twarzy. Chcę się odsunąć, ale nie mogę. Tkwię nieruchomo.
      Chłopak łapie mnie za podbródek i unosi tak, bym patrzyła mu w oczy. Wlepiam w niego wzrok, nie okazując strachu. Choć ten zżera mi wnętrzności. Co ja mogę?
      – Jesteś urocza, kiedy nie możesz nic zrobić – mruczy, po czym puszcza mnie i wychodzi, zostawiając światło. W ostatniej chwili rejestruję, że zamiast sweterków ma skórzaną kurtkę nabitą ćwiekami. Już wcale mi się nie podoba (mimo, że styl jest całkiem całkiem). Eve, o czym ty myślisz.
      O uroku jego. Tym, który na mnie rzucił. Chyba.
      – Mniejsza z tym – mruczę pod nosem. Co teraz?
      Kręcę się chwilę, ale naprawdę nie mogę się ruszyć. Zaczyna mi być coraz zimniej, a okropne uczucie pustki jakby się zbliżało.
      Nagle pomieszczenie rozbłyska złotym światłem. Podążając wzrokiem za falą i przezwyciężając choć w małym stopniu tę narzuconą nieruchomość, natrafiam na powód rozbłysku.
      Duszę w sobie krzyk, bowiem całkiem blisko mnie stoi czarna, dymiąca kreatura. Stoi w odległości, na jaką pozwala mu mój wisior. Czuję, jak ozdoba drży i pulsuje, tworząc barierę między mną, a stworem. Ten ma szeroko rozstawione cztery nogi i tułów, ale nie jestem pewna czy ta czarna dziura to jej łeb. Mam wrażenie, że całe ciepło i światło wysysa ta istota.
      Demon.
      To słowo pojawia się w moim umyśle i świeci się jak neon.
      Demon, demon, spieprzaj, Eve!
      Ciekawe jak!
      – Może pomogę? – Słyszę za sobą głos.
      Gabe?
      – W marzeniach, mała – odpowiada Matt z pożałowaniem w głosie. Skąd on tu nagle? Przecież wyszedł. – Swoją drogą od kiedy jesteś z tym pajacem? – pyta, przechodząc w moje pole widzenia. Staje za demonem, jakby ten był po prostu pudlem w kostiumie halloweenowym.
      – Nie jestem – syczę. A czy to ważne? Eve, skup się na przetrwaniu. Ale w sumie może byś chciała... Przetrwanie, Eve!
      Matt parska śmiechem. Mam wrażenie, że i demon zachichotał.
      – Bywasz naprawdę zabawna kiedy nie rzucasz obelgami na prawo i lewo. – Przewracam oczami. – A teraz. – Wskazuje na czworonożnego demona. – Poznasz Alotha. Radzę ci się z nim dobrze zapoznać, bowiem będziecie spędzać ze sobą naprawdę dużo czasu.
      – Że co? – wydobywa się ze mnie, a Matt jedynie uśmiecha się z politowaniem.
      – Wyobraź sobie, że to twój najlepszy przyjaciel i daj mu prezent.
      Ja jedynie coraz bardziej nie rozumiem o co mu chodzi.
      Uspokój się, Eve.
      Co to? Kto to? Ktoś w mojej głowie? Jezu, wariuję. Szybciej niż obstawiała Lea.
      Nie wariujesz. Jestem tu, żeby ci pomóc.
      Delikatny głos dudni w mojej głowie niemal zagłuszając ból, przy czym jest cichy jak szept. Ciekawe.
      Kim jesteś, głosie?
      Nie mogę ci powiedzieć. Po prostu mnie słuchaj. Skup się na nim. Na Matthew. Skup się na jego umyśle. Słyszysz go?
      Robię, jak nakazuje głos.
      Wpierw nic. Ale potem. Słyszę krzyki. Wrzaski tysięcy istnień. Rwą mi bębenki na strzępy, depczą wnętrzności. Chcę się ich pozbyć, ale nie mogę. Po chwili rozpoznaję chór. Chór skanduje. Użyć jej. Nie zdradzać szczegółów. Użyć. Nie zdradzać...
      Nagle cisza. Orientuję się, że mam zamknięte oczy. Nadal siedzę na zimnej piwnicznej podłodze. Matt wraz z demonem pewnie patrzą na nie, nie racząc w żaden sposób pomóc.
      Brawo, Eve. Już wiesz.
      Wiem co? Burczeć we własnym umyśle? Tylko Eve.
      Wiesz, jak czytać w cudzych myślach.
      Wytrzeszczam oczy. Czytać? Matt patrzy na mnie niewzruszenie. Mam wrażenie, że nawet demona nudzi patrzenie na mnie.
      Jak to, głosie?
      Normalnie. Umiesz to. I wiele innych rzeczy. Ale to odkryjesz z czasem.
      Czuję, że głos ma zamiar odejść. Nie! Głosie, kim jesteś? O co tu chodzi?
      Myśl, Eve. Jesteś w tym dobra.
      Co? Co to za rada w ogóle?
      Głos zamilkł.
      Kurde. I co teraz?
      Dobra. Z małej podróży w popaprany mózg blondasa wynika, że ten nie chce nic zdradzać, ale chce, żebym coś ćwiczyła na demonie. Tak sądzę. Czyli coś umiem. Fajnie. Ale co?
      – Ale właściwie po co mi Aloth? I czemu mam dawać mu jakieś prezenty? Mówże jak rozumna istota, a nie jak naćpany kretyn – mruczę, posyłając Mattowi krzywe spojrzenia.
      Ten tylko uśmiecha się półgębkiem.
      – Po prostu pomyśl, że tego chcesz, a twoje ciało samo powinno zacząć działać.
      Oho! To brzmi jak słabe nakłanianie na pójście do łóżka. Spasuję, niewyżyty upadły aniele. Teraz to ma sens. Porwać, wykorzystać, rzucić. Świetnie.
      – Wiesz, że cię słychać? – O, to ja mogę to blokować? Matt patrzy już na mnie spode łba. Muszę nauczyć się być cicho we własnej głowie. Do czego to doszło. – Jakbym cię chciał, mała, nawet byś się nie zorientowała kiedy bym cię wziął – syczy, po czym wychodzi zostawiając mnie z zimnym oddechem strachu na karku. I Alothem. Fajowo.
***
      – Hej, Aloth, myślisz, że jak już nas epicko Gabe i Fina uratują, to zostaniesz moim demonicznym pieskiem? – odzywam się po którejś już godzinie siedzenia w tej zatęchłej piwnicy. Smród siarki demona jest nie do zniesienia, ale tylko na początku. Teraz nie wyczułabym nawet, jakby szambo zalało ulice.
      Szybko zorientowałam się, że Aloth nic mi nie zrobi. Poza tym ma całkiem spoko imię. Już wyobrażałam sobie, jak po uratowaniu nas, zostaje moim wiernym psiakiem. Z dymem i uczuciem pustki jakoś byśmy sobie poradzili. I Destiny pewnie by się spodobał.
      Siostrunia...
      Niedawno gadała mi coś o niebezpieczeństwie. W sumie miała rację. Wcześniej myślałam, że chce mnie przestraszyć, ale nigdy nie jest aż tak mroczna. A po ostatnich wydarzeniach jestem skłonna uwierzyć, że i z nią jest coś nie tak. Zresztą, ze mną, jak widać, też.
      No, bo jakby tak nie było, po co by mnie porywał blondas?
      – Aloth, umiesz zmieniać postać? – mruczę, bo już naprawdę nie wiem, co robić.
      Demon tylko patrzy na mnie (chyba) swoim łbem–pustą–dziurą. A ja tracę nadzieję. I jestem głodna.
      Gdzie moja Serafina, jak jej potrzeba? I książę z bajki Gabe? Albo jakiś inny książę z bajki. Geraltem też nie pogardzę. O, albo może jakimś elfem czy coś?
      Nagle dobiega mnie stukanie w szybę. Znów za mną. Ludzie!
      Podskakuję ze strachu.
      – Geralta nie ma, ale jest Gabe. – Słyszę zza piwnicznego okienka.
      Moją twarz rozświetla szeroki uśmiech, ale nadal nie mogę się ruszać.
      – Szybciej, wiesz, ile ja tu siedzę? – poganiam go, bo naprawdę chcę już wstać. W życiu nie sądziłam, że będę tak tęsknić za staniem.
      Gabe parska cicho śmiechem, po czym dalej szamocze się i skrobie w okno.
      – No, ruchy – pogania go Fina z tyłu. Fina! Ale ja się stęskniłam!
      – Wiem, że najchętniej byś tam wparowała i ich wszystkich zmiotła z powierzchni ziemi, ale przypomnę, że ściany tego kościółka celowo są wyłożone popiołem wulkanicznym, byś nie mogła.
      – To kościół? – dziwię się. – Ciekawe miejsce do trzymania demonów.
      – Demonów? – Ciemna czupryna Gabe'a błyska mi za oknem. Już niemal otworzył.
      – Tak. Siedzi tu jeden ze mną. Aloth, mój nowy przyjaciel.
      – Już jej padło na mózg – mruczy do Serafiny, ale ja to słyszę.
      – Mniej niż tobie! – odpowiadam, po chwili karcąc się w myślach. Przecież Matt może usłyszeć. O ile jeszcze tu jest.
      Aloth siedzi jak siedział. Z tym demonem jest coś nie tak.
      W końcu Gabe'owi udaje się otworzyć okienko, po czym wślizguje się do środka. Obrzuca mnie litościwym spojrzeniem, na co przewracam oczami.
      – A Fina?
      – Nie może tu wejść – odpowiada chłopak, ostrożnie podchodząc do mnie. Wzrok ma wlepiony w Alotha.
      – Spokojnie, on ci nic...
      – One tak udają – szybko ucina moją wypowiedź. – Rzucą się w najmniej oczekiwanym momencie.
      Wyginam usta w podkówkę.
      – Czyli nie mogę go zabrać?
      – Aj, Eve – Gabe parska śmiechem, po czym muska dłonią moje plecy. Przyjemne ciepło rozchodzi się na całe moje ciało i mogę się ruszać!
      Gwałtownie podnoszę się z ziemi. Chwieję się. Nie czuję nóg. I tyłka. Jednak ciało źle zniosło tak długi bezruch.
      Gabe łapie mnie w pasie, wciąż gapiąc się na Alotha. Demon nadal nie ruszył się choćby na milimetr.
      – Dziwny jakiś – uznaje chłopak.
      – Bo mój – mruczę z uśmiechem.
      – No chodźcie stąd – syczy do nas przez okienko Fina. Niecierpliwi się. – Potem się będziecie obściskiwać.
      – Chodź, Eve. – Gabe ciągnie mnie ku okienku, a ja skupiam się na demonie. Chcę, żeby z nami poszedł. Polubiłam go. Nawet już nie wysysa ze mnie energii.
      Ogarnia mnie pustka i cisza. Całkowity brak bodźców. Czuję się zdezorientowana. Szybko, Eve, zaraz mózg sam zacznie tworzyć bodźce. Aloth? Zaatakujesz nas?
      Nic.
      Coś podpowiada mi, że ten demon jest niegroźny. Tylko sobie dymi złowieszczo.
      Ocykam się już po drugiej stronie okienka. Gabe właśnie się przeciska.
      – Eve, jak dobrze, że już jesteś z nami! – Fina rzuca mi się na szyję, a jej blond kłaki włażą mi do ust.
      – Tak, tak. Aloth – gwiżdżę na demona. Ten znikąd pojawia się obok. Cichy i nieruchomy jak chwilę temu.
      Rzucam krótkie spojrzenie na dwór. Jest ciemno, a my stoimy na starym cmentarzu. Jak uroczo.
      Gabe otrzepuje ubranie, po czym kieruje zdezorientowane spojrzenie na mnie.
      – Eve, co on tutaj robi?
      – Biorę go ze sobą. Zawsze chciałam psa. – Wzruszam ramionami.
      Fina patrzy to na mnie, to na Alotha. I nagle sięga za siebie. Znikąd w jej dłoni pojawia się długi, ognisty patyk. Nie. Teraz dobrze widzę. To miecz. Pięknie wyrzeźbiony, nieco szerszy na końcu. Cały w ogniu.
      Zaraz.
      – Fina, nie! – drę się, jednocześnie zasłaniając Alotha własnym ciałem. Jakby to nie był teren wroga. Co jest?
      Blondynka chowa miecz ze złością. Tak to do niej nie pasuje. I tworzy jej dwie dodatkowe zmarszczki na czole. Te, co już ma, są od zamartwiania się o mnie.
      Nagle powietrze rozrywa wrzask. Wbijający się w bębenki wysoki dźwięk zmusza do zamknięcia oczu, zasłonięcia uszu i skulenia się.
      Gdy cichnie, odwracam się.
      Nie...
      Gabe chowa swój ognisty patyk (w życiu nie nazwę tego mieczem w jego rękach), a po Alocie nie ma ani śladu.
      – Zabiłeś go – cedzę przez zęby.
      – Tak – odpowiada, patrząc mi prosto w oczy. Łagodny odcień zieleni skanuje mój bursztyn. – Tak jak tamtych gości w zaułku. Aloth tak samo chciał cię zabić. Czekał tylko. To demon, nie pudel.
      Zaciskam pięści. Mam ochotę go rozszarpać.
      Wnet negatywne uczucie opuszczają mnie. Rozglądam się zdezorientowana.
      Serafina patrzy na mnie z zaniepokojeniem, a Gabe rozgląda się.
      – Powinniśmy stąd iść.
      – Powinniśmy – mruczę, po czym mdleję.

1 komentarz:

  1. Prawie cały czas się śmiałam, czytając. Eve ma naprawdę zabawne przemyślenia 😂
    I to jak chciała zabrać Alotha. Dobrze, że ma Finę i Gabe'a, bo inaczej by zginęła ;)
    Ta końcówka ;-; Co się z nią dokładnie stało? Zaklęcie? Teraz uwierzę we wszystko XD
    Czekam na następny rozdział, który zapewne będzie tak zabawny jak wszystkie :D

    OdpowiedzUsuń