środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 4

      Nie mogę spać. Przewracam się z boku na bok, a w mojej głowie wirują miliony widoków. Widzę Serafinę w jasnym blasku, która tylko stoi i patrzy na mnie. Choć nie robi nic dziwnego, czuję się mała, słaba. Teraz widzę Gabe'a. Trzyma swój płonący patyk. Ma twarz spokojną, wręcz bez uczuć. Puste zielone oczy. Ten widok znika i patrzę na innego chłopaka. Jasnowłosego o niesamowicie ciemnych oczach, okrągłej twarzy i nieco mniejszej posturze, niż Gabe. Czuję się dziwnie, gdy tak świdruje mnie czarnymi oczami. Czuję niebezpieczeństwo. Nie chcę już go widzieć. Ten znika po chwili. Pojawia się Destiny. Jej czarny makijaż spływa po policzkach ciemnymi strugami.
      Te obrazy wymieniają się coraz szybciej i szybciej. Zaczyna być mi niedobrze, a to tylko sen. Wtem to ustaje. Jestem w miejskim parku, ale wszystko wygląda bardzo rzeczywiście. Otacza mnie ciemność, a mimo to widzę dokładnie zieleń. Dziwne. Rozpoznaję niedaleko stojących Finę i Gabe'a. Co oni robią razem w parku w środku nocy? Ach, to sen. Uspokaja mnie ta myśl, więc podchodzę bliżej. Zdają się mnie nie zauważać.
      Serafina ma zaciętą minę i ramiona skrzyżowane na piersi, a Gabe stoi wyluzowany, jakby mało obchodziło go to, co mówi dziewczyna.
      – Nie należysz już do nas – odzywa się blondynka, na co marszczę brwi. Downey wzdycha i przewraca oczami.
      – Oczywiście, że nie. Abraham mnie nie chciał i oto jestem tu, wśród śmiertelnych, jako jeden z nich. Cieszysz się?
      – Nie mówię, że się cieszę, tylko, żebyś dał mi pracować.
      – Gdybyś była, gdzie trzeba, a nie spowiadała się Michaelowi, uratowałabyś Eve i nie musiałbym się wtrącać – warczy.
      Fina fuka, przypominając nieco naburmuszonego kociaka.
      – Eve była chroniona!
      Gabe przewraca oczami.
      – Proszę cię. Nie zwalaj swoich obowiązków na starożytny wisior. To żałosne.
      Wzdrygam się, a dłoń automatycznie przenosi się na szyję. Pentagram wciąż tam jest na cienkim rzemyku ogrzany ciepłem mego ciała. Marszczę czoło. Ten sen jest coraz dziwniejszy.
      – Nie zwalam! Przynajmniej nie jestem wyrzutkiem, jak ty. Ni to anioł, ni to demon, ni człowiek.
      Nie dowierzam własnym oczom. Serafina nigdy się tak nie zachowywała. Jest wredna, wytyka mu największe słabostki (przynajmniej tak sądzę)... Zachowuje się jak ja... Zepsułam ją! Ups.
      Gabe zaciska zęby, na co Fina uśmiecha się tryumfująco. Scenka się kończy, a ja budzę się zlana potem. Nim moja głowa znów ląduje na poduszce zdążam sobie obiecać, by dowiedzieć się, co dokładnie stało się tamtej nocy.
***
      Następny dzień zaczynam, wciąż mając w głowie postanowienie po dziwnym śnie. Na śniadanie schodzę w pełnym ubraniu i makijażu, co moja mama komentuje długim podejrzliwym spojrzeniem, a Destiny krótkim przewróceniem oczami. Ignoruję to. Gdy zabieram się za pierwszą kanapkę, do kuchni wbiega Lea. Dziś zdecydowała się być hipiską, dobrze, szanuję to. Jej ogromne płócienne dzwony, z czego każda nogawka w innym kolorze, zamiatają podłogę za każdym krokiem. Des mierzy krytycznym spojrzeniem top Lei, który sięga niewiele ponad pępek, a uszyty jest z białej koronki.
      – Nie za zimno ci? – mruczy, drugą minutę żując swego tosta.
      – Nie. – Kuzynka uśmiecha się do niej najszerzej, jak umie. Prawdziwa pacyfistka. – Prócz tego mam nowy pomysł na życie – oznajmia.
      Wszyscy skupiają na niej swoją uwagę, co jest dosyć niespotykane, bo Lea zmienia plan na życie mniej więcej co dwanaście minut. Dziewczyna patrzy po naszych twarzach z radością na swojej i mówi:
      – Wydam książkę.
      Z całej rodziny zeszło powietrze jak z balonika. Tata powrócił do gazety, a mama do smarowania kanapek.
      – Wiesz, że najpierw musisz ją napisać, tak? – pyta Destiny, a ja mam ochotę ją uderzyć. To, że Lea ma fantazję, nie znaczy, że ona może się z niej śmiać.
      Brunetka bynajmniej nie mierzy jej krzywym spojrzeniem, ale pokazuje znak pokoju i płynnym krokiem wychodzi z domu, zgarniając uprzednio swój szkolny plecak.
      Wzruszam ramionami, kończę jeść w ciszy i również wychodzę.
      Dzień mija mi beznadziejnie. Nauczyciele jacyś tacy wściekli na wszystko, Downey unika wszelkich rozmów ze mną, a Fina jest jakaś cicha. I dlatego niczego się nie dowiedziałam. Pogratulować.
      Po szkole jestem umówiona z chłopakami na próbę. Wparowuję do garażu Kyle'a wściekła i bez Serafiny. Od razu rzucam się do mikrofonu, co chłopcy przyjmują ze zdziwieniem zmieszanym z radością. I domieszką przerażenia. Po paru minutach przerywam, czując w ciele palącą złość.
      – Nie! Nie tak! To było straszne! Od nowa!
      Ross wymienia spojrzenia z Paulem.
      – Eve, chyba troszkę się zapędziłaś – mruczy ten pierwszy.
      – Nie jesteś naszym trenerem, czy coś – dodaje drugi.
      Przewracam oczami, po czym siadam z impetem na kanapie. Ukrywam twarz w dłoniach.
      – Eve, co jest? – pyta Kyle, siadając obok i patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. Jego zielone włosy dziś znów nie są irokezem.
      – Mam taki problem i nikt nie chce albo nie może mi pomóc – odpowiadam. – Powinnam już iść – uznaję, po czym wstaję i bez słowa opuszczam ich garaż.
      Zaczyna już zmierzchać. Cudnie. Cały dzień do bani. Zatrzymuję się, by pogrzebać w plecaku w poszukiwaniu słuchawek, gdy dostrzegam ruch po drugiej stronie ulicy. Znajduje się tam cmentarz. Dosyć stary, sądząc po beznogich i bezrękich figurach aniołów na starych, pokrytych grzybem nagrobkach. I wszystko byłoby cacy, strasznie, gdyby nie to, że furtkę od tegoż przybytku zamykała moja siostra. Skrzyżowanie nietoperza z czarną wiewiórką. Szybko się oddala. Hm, zastanawiające.
      Ruszam w pościg, ale w sąsiedniej uliczce ją gubię. Jak zwykle. Wzdycham z dezaprobatą.
      – Ciężki dzień, co? – Słyszę zza pleców.
      Odwracam się i staję oko w oko z jasnowłosym chłopakiem. Jest nieco niższy od Gabe'a (ale wyższy ode mnie, nic nowego), ma duże, cholernie ciemne oczy, okrągłą twarz i nieco mniej smukłą budowę ciała, choć jest szczupły. Dłonie trzyma w za dużej bluzie, przyglądając mi się.
      Coś w moim wnętrzu szepcze, by uciekać. Coś z tym chłopakiem jest nie tak. Ale co?
      – Można tak powiedzieć – odpowiadam, uśmiechając się półgębkiem.
      – Mogę ci jakoś pomóc? – pyta, a jego czarne oczy suną po moim ciele i twarzy, co wywołuje niemiłe dreszcze.
      – Raczej nie. – Uśmiechem się grzecznie, po czym zaczynam odchodzić. Bardzo szybkim krokiem.
      – Tak przy okazji, jestem Matt – krzyczy za mną. Słyszę, że się śmieje. Nie odpowiadam mu. Nie jestem tępa.
      Wpadam do domu, wypuszczając powietrze z ulgą, ale zamiast przyjemnego nicnierobienia trafiam na Leę. Ogromny uśmiech zajmujący jej pół twarzy nie wróży niczego dobrego.
      – Co się tak cieszysz? Znów czekoladę jadłaś? – pytam, zrzucając buty.
      – Nie. – Lea stanowczo kręci głową. W dłoniach trzyma notes i długopis. To wróży jeszcze gorzej. – Mam pomysł na książkę.
      – Mam się bać? – mruczę, ruszając do swojego pokoju. Kuzynka, jak ten cień, kroczy za mną. Rzucam torbę na łóżko, po czym siebie również.
      – Może troszkę. Mam zamiar opisać dramatyczną miłość Evana i Gavina, a pierwowzorami jesteś ty i Gabe – oznajmia i gapi się na mnie z nieopisaną radością.
      – Że co? – pytam, podnosząc twarz z koca. Czy ją do reszty pogięło? – Że niby ja i Gabe, tak? No chyba nie.
      – Tak! – Lea kiwa głową z entuzjazmem. – Evan będzie cięty i niedostępny, a Gavin będzie go powoli zdobywał...
      – Zamilcz! – syczę. – Ja naprawdę nie mam nic do gejów, ale błagam, nie ja i Downey, no!
      Lea wzrusza ramionami, po czym obrażona wychodzi z mojego pokoju. I chwała jej za to, w końcu mam święty spokój.
***
      Całą noc przewalam się z boku na bok. Wszystko przez Leę, ugh. Ciągle chodziła mi po głowie obrzydliwa i absolutnie nierealna wizja mnie i Downeya jako pary... Ble. Aż się wzdrygam. Jak już się w magiczny sposób znalazłam w kuchni zaspanym wzrokiem obrzuciłam wszystkich, ale ci nie zwrócili na mnie uwagi. Bowiem zaspana i potargana Eve to widok naturalny.
      Narzuciwszy na siebie czarne spodnie i czerwono–czarną koszulę w kratę wychodzę z domu. Na skrzyżowaniu dopada mnie Serafina. Przyglądam się jej podejrzliwie.
      – Dziś nie masz czekolady – oznajmiam oskarżającym tonem.
      Blondynka mierzy mnie wzrokiem i parska śmiechem.
      – Czyli już się nie gniewasz?
      Udaję nadąsaną, ale długo tak nie mogę. Zaczynam chichotać.
      – Miło znów się do ciebie odezwać. – Serafina posyła mi szeroki uśmiech i razem zaczynamy iść w stronę szkoły. – Mów, co słychać.
      – W ciągu jednej doby niewiele mogło się stać – informuję ją, ale po chwili i tak gadam jak najęta. – Otóż Lea uznała, że napisze porywającą historię gejowską opartą o relację moją i Gabe'a, świetnie, co nie? Widziałam Destiny wymykającą się po nocy z cmentarza. Mam nadzieję, że nie rozkopuje tam grobów. I wpadłam wczoraj na dziwnego typa. Zaczepił mnie, a potem spierdzieliłam.
      – Mhm... – mruczy Fina, rzuca powitanie pani woźnej, a ja uśmiecham się uroczo, by nie czepiała się niezmienionych butów. – Widzisz, sporo się działo.
      – Ach, jeszcze coś. – Przypomina mi się. – Śniło mi się coś dziwnego. Wszyscy tam byli, migali, niczym kula dyskotekowa. A potem widziałam ciebie rozmawiającą z Downeyem o jakichś demonach, robocie czy ochronie. – Macham ręką, jednocześnie uważnie obserwując Finę. Ta spina się nieco, co można poznać po głębszych wdechach i uciekającego wzroku.
      – Znowu przesadziłaś z książką – uznaje, na co wzruszam ramionami.
      – Może.
      Coś ukrywa! Czuję to każdą komórką ciała. Może prócz oczu, bo oczy nie czują, ale nie o to chodzi. Kurde, jak się Fina na coś uprze, to nie wyciągniesz. Trudno, muszę spytać kogoś innego.
***
      Dziś kończę wcześniej. Serafina musiała zostać na jakieś kółko czy coś. Wracam do domu, nucąc wesołą piosenkę, którą sama wymyśliłam. Świnka mała, świnka duża, zaraz zjem i ojca knura. Ma się ten talent, co nie? Albo po prostu nie powinnam myśleć na głodniaka. Hm, zastanowię się nad tym.
      Skręcam w prawo i wpadam na kogoś. Od razu spinam się, rozpoznając jasnowłosego Matta z poprzedniej nocy, ale tym razem nie czuję nic niepokojącego. Uspokajam się, gdy po paru minutach gapienia się, nie rzucił się na mnie.
      – Hej? – odzywam się.
      Ten uśmiecha się.
      – Hej. Eve, tak?
      Marszczę czoło.
      – Skąd wiesz? Śledzisz mnie? Znam swoje prawa! Oskarżę cię o stalking! Nie wyjdziesz przed emeryturą!
      Chłopak parska śmiechem, a mnie dane jest ujrzeć dołeczki w jego policzkach. Jeju, słodki jest. Rozluźniam się jeszcze bardziej.
      – Spokojnie, jestem niegroźny. Zauważyłem cię pewnego dnia i postanowiłem zaprosić na kawę.
      – Właśnie chyba to zrobiłeś. – Uśmiecham się serdecznie. Ten chłopak naprawdę jest uroczy.
      Matt zerka na chodnik, po czym znów na mnie.
      – Chyba tak.
      – To chyba się zgodzę.

2 komentarze:

  1. Świetny jak zawsze i już uwielbiam Matta <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię Twojego bloga dlatego nominowałam Cię to LBA. Mam nadzieję, że odpowiesz :D
    http://alexxxowe-twory.blogspot.com/2015/06/liebster-award.html
    Tak poza tym to nie skomentowałam rozdziału ani na tym blogu, ani na tamtym, ale wiedz, że czytam :D
    Na telefonie nie mogę dodawać komentarzy, ale prawie codziennie zaglądam na Twoje blogi czy nie ma nowych rozdziałów.
    I bardzo podoba mi się pomysł na tę historię. Czekam na kolejny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń