Rzucam się do ucieczki niemal na ślepo. Nagle wszystko wokół mnie staje się jakieś takie mniej wyraźne. Cofam się i uderzam w coś stopą. Upadam i krzywię się. Mój plecak wyleciał mi z ręki. Słyszę, że zaraz mnie złapią. W panice cofam się, niemal czołgając. Czuję wzrastającą panikę i napływające do oczu łzy. Nie, Eve! Przestań! Nie mazgaj mi się tu! Ale zaraz zginę... Jak nie teraz, to kiedy mam płakać?
Zza kontenera na śmieci wyskakuje jeden z mężczyzn kręcących się wcześniej koło vana. Słyszę w uszach bijące szybko serce. Facet jest zaledwie parę kroków przede mną. Przez głowę przelatuje mi naiwna myśl, że może mnie nie widzi. Napastnik uśmiecha się. Ma krzywe zęby i ciemną karnację, przez co w ciemności widzę jedynie zawartość jego ust. Półleżę na zimnej betonowej powierzchni, czuję śmieci wbijające mi się w plecy, ale coś w tym mężczyźnie mi nie pasuje. Serce przyspiesza, bo przez ułamek sekundy wydaje mi się, że ten człowiek dymi. Jak palące się drewno.
Długo nie mogę się przyglądać, bo adrenalina każe mi ratować życie. Wlepiając wzrok w mężczyznę, poruszam barkami i łokciami toruję sobie drogę w tył. Zza kontenera wypada jeszcze dwóch mężczyzn: jeden biały, drugi Azjata. Tylko tyle dostrzegam w mroku. Czarnoskóry facet jest już niemal dwa metry ode mnie. Wszystko dzieje się tak szybko. Mam ochotę zwymiotować ze strachu. I, gdy napastnik wyciąga do mnie dłoń, coś się dzieje.
Rozchodzi się błysk, a mężczyzna cofa rękę. Nie jest już tak zadowolony. Widzę, że marszczy czoło i zerka na kończynę. Czuję swąd spalonego mięsa. Przerażonym wzrokiem patrzę to na niego, to na miejsce, w którym coś błysnęło. Napastnik warczy pod nosem, a pozostała dwójka doskakuje do nas. Słyszę, że zza rogu wypadło jeszcze kilka osób, ale już ich nie widzę. Trójka najbliżej mnie zerka na siebie porozumiewawczo, po czym w jednej chwili wyciągnęli do mnie ręce. Znów rozchodzi się błysk, ale teraz trwa na tyle długo i widoczny jest w tylu miejscach, że widzę zarys kształtu. Mężczyźni nie zwracają uwagi na swąd spalenizny i zaczynają uderzać pięściami w niewidzialną kopułę. Nieco się uspokajam, choć cała ta sytuacja jest co najmniej absurdalna.
Nagle jeden z mężczyzn zaprzestaje i cofa się. Przygląda się chwilę pracy pozostałych dwóch, odwraca się i krzyczy coś do reszty niskim gardłowym pomrukiem. Czterech mężczyzn dopada kontener na śmieci, łapią go każdy z innej strony i podnoszą. Wytrzeszczam oczy. Czy oni chcą...?
Zaczynają huśtać kontenerem na śmieci, jego klapa opada z hukiem, raniąc moje uczy. Próbuję się jeszcze cofnąć, lecz uderzam plecami o przewrócony kosz. Wlepiam wzrok już tylko w kontener, coraz wyżej unoszony przez mężczyzn. Swoją drogą albo jest on nad wyraz pusty, albo zaatakowali mnie kryminaliści kulturyści.
Gdy widzę, że puszczają to metalowe pudło i leci już w moją stronę z zamiarem rozsmarowania mnie po betonie na krwawą miazgę, zamykam oczy. I czekam.
Mija kilka sekund i nic się nie dzieje. To dziwne. Słyszę jedynie cichy okrzyk zdumienia, świst, jakby bata przecinającego powietrze i, po chwili, dwa donośne huki. Otwieram oczy.
Pierwsze, co dostrzegam to słup ognia wydobywający się z czyjejś zaciśniętej dłoni, jakby osoba, która znikąd pojawiła się po mojej prawej, trzymała płonący patyk. Moje zdziwienie nie zmniejsza się, gdy rozpoznaję w tejże osobie nikogo innego niż Gabe'a Sympatycznego Inaczej Downeya. Chyba będę musiała zbierać szczękę z ziemi po tej scenie. Mój "wybawiciel" mierzy wściekłym wzrokiem napastników, a mnie przechodzi dreszcz. Wygląda przerażająco ze światłem płomienia padającym na jego szczupłą postać i wydatne kości policzkowe. Wędruję wzrokiem na grupkę mężczyzn, którzy mnie zaatakowali i zaskoczona stwierdzam, że stoją nieruchomo z wyrazem osłupienia na twarzach. Halo, to tylko Downey! To znaczy, dobrze, że mnie ratuje, ale co on im może zrobić?
Chyba sporo. To dociera do mnie, kiedy zerkam na... przepołowiony na dwoje kontener. Wygląda tak, jakby ktoś przeciął go ogromnym nożem, z tym, że krawędzie, które niegdyś były jednym, są nadtopione. Ponownie zerkam na to, co trzyma w dłoni Gabe. A potem znów na kontener.
Na szczęście nie muszę się nad tym długo zastanawiać, bo moi napastnicy stali się jego napastnikami. Rzucili się wszyscy na raz na biednego Gabe'a, a ja czułam się tak, jakbym oglądała film, nie była tam.
Pierwszy zaatakował go czarnoskóry. Doskoczył do chłopaka z wyciągniętymi ramionami, niczym zbyt żywy zombie. Downey wykonał unik piruetem i machnął płonącym patykiem jak mieczem. A może to był miecz? Z drugiej strony ja może czegoś się nawdychałam i przeżywam teraz najbardziej epicki haj w swoim życiu?
Chyba jednak nie. Płomień wchodzi gładko w czarnoskórego na wysokości wątroby i przecina go jak masło. Mężczyzna wydaje z siebie gardłowy bulgot, po czym obie połowy jego ciała zmieniają się w dym. Downey nie czeka, atakuje Azjatę, a potem kolejnych. Z każdego nie zostaje nic, prócz czarnej pary.
Gdy Gabe kończy, dyszy lekko, gasi swój patyk i odwraca się do mnie. Twarz ma ściągniętą, zielone oczy jakby ciemniejsze, a mięśnie napięte. Swoją drogą nie wiedziałam, że ćwiczy cokolwiek. Myślałam, że cały dzień spędza na samouwielbieniu swojej głupoty, a tu proszę.
– Czy ty mnie obczajasz? – Słyszę jego pytanie, a w głosie niedowierzanie. Potrząsam gwałtownie głową.
– Chciałbyś. To szok powypadkowy – mruczę, po czym próbuję wstać. Podpieram się lewą ręką ściany i nagle dopada mnie zmęczenie, jakbym nie przeleżała ostatnich dziesięciu minut na ziemi. Upadam, uderzając tyłkiem o zimny beton. Podnoszę wzrok i widzę uniesiony kącik ust Downeya. Drwi ze mnie! Czuję wzbierającą we mnie wściekłość. Marszczę brwi.
Stop, Eve. Zastanów się, jeśli go teraz zwyzywasz, nie odpowie ci, co tu się właściwie stało.
Dobrze myślisz, mózgu.
Biorę głęboki wdech i znów na niego patrzę, tym razem pilnując, by w moich bursztynowych tęczówkach nie dostrzegł żadnej negatywnej emocji. Albo przynajmniej dostrzegł mniej, niż zwykle.
– Pomożesz, łaskawco? – pytam, wyciągając dłoń w jego kierunku. Downey z poczuciem tryumfu widocznym na twarzy pomógł mi wstać. I nawet namierzył mój plecak. Dać mu Pokojowego Nobla!
– Odprowadzić cię? – Słyszę, gdy już stoję o własnych siłach. Zerkam na niego spod uniesionych brwi. – No, nie bądź taka chojracka. Na pewno jakoś na ciebie wpłynęła ta scena – oznajmia, na co ja zamyślam się na chwilę. Może trochę się boję teraz. Ale bardziej jestem ciekawa z czym mam do czynienia. Wsłuchuję się w rytm serca. Nie jest już szaleńcze, jak u konia na wyścigach.
– Okej – mruczę i ruszam w stronę głównej ulicy. Gabe dogania mnie i czuję na sobie jego wzrok, gdy kroczymy w ciszy przez puste ulic. – Możesz przestać się gapić?! – warczę w połowie drogi.
– Nie mogę – odpowiada. – Nie mogę, bo właśnie twoje życie wisiało na włosku, ja brawurowo cię ocaliłem i nic. Zero reakcji. Byłaś kiedyś u psychiatry? Myślę, że powinien cię obejrzeć.
– Słuchaj! – krzyczę, staję w miejscu i szarpię go za ramię ciemnej bluzy. Jestem od niego niemal o głowę niższa, a przez dobrze zbudowane barki czuję się jeszcze mniejsza. Głupi wysoki i wysportowany Downey. – Jeśli zechcę dowiedzieć się o co chodziło to się mnie nie pozbędziesz! Będę niczym wrzód na tyłku, wciąż pytający o to samo. Ale nie pytam, więc powinieneś się cieszyć. Chyba, że chcesz się pochwalić, jaki to nie jesteś świetny i ile to nie wiesz o jakichś dziwnych ludziach będących nieludźmi – kończę z tryumfalnym uśmiechem. Downey patrzy na mnie chwilę w milczeniu. Orientuję się, że w mdłym świetle latarni jego włosy mają odcień z lekka granatowy.
– Czyli nie chcesz wiedzieć, co tu się stało? – pyta powoli, jakby upewniając się, że dobrze zrozumiał.
– Tego nie powiedziałam...
– Powiedziałaś! – Śmieje się, po czym rusza dalej w drogę. Podbiegam do niego, plecak obija mi się o plecy.
– Nie bądź taki zadowolony z siebie – mruczę pod nosem.
– Jesteś straszną hipokrytką, Eve.
***
Downey pozostawił mnie pod domem i odszedł, wciąż będąc zadowolonym z siebie. Ja natomiast kipiałam i wciąż kipię ze złości. Ostatecznie jednak niczego się nie dowiedziałam. Mogłam nie być taka harda...
Próg szkoły przekraczam bez śniadania. Rodzice wcześniej wyszli do pracy, Lea uznała, że ma depresję, bo jej ulubiona serialowa para się rozstała i została w łóżku, a jeśli chodzi o Destiny, to nie wiadomo czy w ogóle wyszła ze swojego pokoju, bo po tym, jak zmieniła jego wystrój na gotycko–depresyjny strasznie zlewa się z otoczeniem.
– Nie przejmujesz się swoją siostrą – zarzuca mi Serafina po tym, jak opowiedziałam jej swój poranek.
– Ty się ciesz, że w ogóle żyję. Wczoraj, po tym jak ten kretyn mnie wystawił, napadło na mnie kilku gości. W jakiś dziwny sposób nie mogli się do mnie zbliżyć, a potem znikąd pojawił się pan Kretyn i myśli, że jest bohaterem dnia.
Serafina otwiera usta i wybałusza oczy.
– Masz rację. Myśli, że jest bohaterem miesiąca – dodaję.
Przyjaciółka patrzy na mnie spode łba, co wygląda zabawnie, bo jest ode mnie wyższa. Jeszcze trochę i każdy będzie ode mnie wyższy.
– Ale co zrobiłaś tym gościom? Jak wyglądali?
– Tam zaraz zrobiłam. – Macham ręką. Zbliżamy się do sali od matematyki. Niemal wpada na mnie klasowy kujon. Dzień jak co dzień. – Nic im nie zrobiłam. Może za dużo widziałam – wzruszam ramionami. – Chyba byłam świadkiem handlu narkotykami, cholera wie. Zresztą oni już nie żyją. Wyparowali. No, Downey ich wyparował, ale kto by się przejmował szczegółami.
Marszczę czoło, bo mina Serafiny jest co najmniej dziwna. Wygląda, jakby moja opowieść o wyparowujących facetach była zwyczajna, poza drobnym szkopułem. Dokładnie taką samą minę ma, gdy oglądamy film i wszystko jest cudnie, gdyby nie to, że od tego ciosu główny bohater powinien umrzeć. Niby nic, a razi.
– Chodźmy na matmę – mruczy po chwili, na co dziwię się jeszcze bardziej. Fina łapie mnie za ramię i ciągnie w stronę klasy.
– Ej, miałam ci teraz opowiedzieć o bohaterskich czynach Downeya i jego ognistym patyku! – jęczę, ale blondynka już usadziła mnie w ławce. Jak przedszkolaka.
– Nie drzyj się tak – syczy, a jej błękitne oczy ciskają gromy, gdy rozgląda się konspiracyjnie. Siada koło mnie i pochyla się. – Nie myśl o tym. Najlepiej zapomnij. Ciesz się, że żyjesz.
Gapię się na nią i nie wierzę. Czyżby wiedziała o czymś i nie miała zamiaru mi powiedzieć? Co to ma być?
– Czy ty coś wiesz? – pytam, mrużąc oczy.
– Oj, Eve. Po prostu myślę, że lepiej będzie się nie zastanawiać, tylko sobie kłopotów narobisz. – Uśmiecha się delikatnie, ale mnie nie oszuka. Coś wie. Wzbiera we mnie złość. Najlepsza przyjaciółka i mi nie powie?! Ale spokojnie, Eve. Dowiesz się, tylko bądź cierpliwa.
– Okej – odpowiadam powoli. Dziewczyna uśmiecha się i opiera o swoje krzesło. Chyba mi uwierzyła. Szkoda, myślałam, że lepiej mnie zna.
***
Następną lekcją jest język francuski. Jesteśmy z Finą w dwóch różnych grupach, dlatego też w innych klasach. Nie lubię tych godzin. W mojej grupie są same puste laski, na które w sumie szkoda słów. Cóż, ja kiedyś będę władała wieloma korporacjami, a one będą w nich sprzątać. O ile zapomnę ich nazwiska. Jeśli nie, cóż...
– I właśnie dlatego musiałam go rzucić, co nie? – Meg właśnie dzieli się z psiapiółami historią swego życia. No, historią swojego ostatniotygodniowego życia uczuciowego. Zerwała z chłopakiem, bo jednego dnia nie postawił włosów i był jej wzrostu, a przecież "chłopak musi być wyższy, co nie?". Żenada.
Nie mogąc dłużej tego słuchać, wstaję i ostatnie parę minut przed lekcją zamierzam spędzić w toalecie. Niekoniecznie zawsze pięknie pachnącej, ale zawsze cichszej. Skręcam, krzywiąc się na widok brzoskwiniowych ścian naszej szkoły, gdy zatrzymuję się jak wryta i gapię.
Za załomem korytarza tuż przed kanciapą woźnych, czyli miejscu, gdzie siedzą albo najwięksi samotnicy, albo najbardziej zakochane pary, takie co bez kontaktu usta–usta pięciu minut nie mogą wytrzymać, stoi sobie Serafina. Żeby choć była sama, to nie. Jest tu z Downeyem. Oczy mnie chyba oszukują. I to okrutnie.
Nadstawiam uszu, a nuż dowiem się czegoś ciekawego.
– Jeszcze raz dzięki, że ją uratowałeś – mówi Serafina. Słodko, że rozmowa jest o mnie, ale z drugiej strony czuję się, jakbym nabyła nową parkę rodziców. Blondynka zerka na Gabe'a, ale nie ma radosnej miny. Bardziej cierpiętniczą. Dobrze! Tak trzymaj!
Downey uśmiecha się sztucznie.
– To była dla mnie czyta przyjemność ratować Eve Pannę Wiem Wszystko Najlepiej McFly. Jak się domyślasz, nawet nie podziękowała.
Ej! To ja tu mam prawo wymyślać dziwne drugie imiona, Downey! W tym momencie chłopak odwraca się w moją stronę. Nie mam czasu schować się za ścianą.
– Proszę, proszę! – Śmieje się Downey, na co marszczę brwi. – Nie dość, że megalomanka to jeszcze podsłuchuje. Nie wiesz, że to nieładnie?
– Och, zamknij się – syczę do niego, ale chłopak się tym nie przejmuje.
– Słyszę to od ciebie częściej, niż cokolwiek innego. Niedługo zacznę myśleć, że nazywam się "zamknij się".
– Eve, podsłuchiwałaś? – pyta Serafina, zupełnie ignorując Gabe'a.
– Nie widzisz? – mruczy chłopak.
Posyłam mu mordercze spojrzenie i kiwam głową. Fina wzdycha teatralnie, po czym mija mnie bez słowa i odchodzi.
– Chyba się fochnęła – komentuje Downey. Mam ochotę zdzielić go przez łeb.
– Zamknij się – warczę w zamian. – Wystawiłeś mnie! To przez ciebie zostałam zaatakowana! – wrzeszczę i odchodzę, nie czekając na wyjaśnienia.
***
Wieczorami, leżąc wygodnie na łóżku i mając zbyt wiele wolnego czasu człowiek za dużo myśli. Aż zatęskniłam za treningami łucznictwa z Destiny. Gdybym teraz wyżywała się na tarczy (wyobrażając sobie tam twarz Downeya) nie myślałabym tyle, a tak... Wiem, że zrobiłam źle. Nie mam pojęcia, co się stało zeszłego wieczora, kim byli ci ludzie, dlaczego zniknęli, skąd Downey miał płonący patyk... I jeszcze Fina się obraziła. Świetnie.
Chwytam poduszkę i nakrywam nią sobie twarz. Brawo, Eve. Ty i twój temperament.
Wtem do moich uszu dociera trzask. Zerkam na zegar. 22.57. Och, czyli to nie wieczór. Ześlizguję się z łóżka i podchodzę do drzwi. Uchylam je najciszej, jak tylko mogę i widzę ciemną plamę przemieszczającą się powoli korytarzem. Skradającą się. Destiny. Wymyka się.
Z jednej strony to nastolatka...
Ale z drugiej nie jestem jej matką. I zamykam drzwi.
Ledwo rzucam się na łóżko, a już dopadają mnie wyrzuty sumienia. A jak coś jej się stanie? Ma dopiero czternaście lat. Zaciskam zęby, chwytam grubszą bluzę i wychodzę w ślad za nią.
Z domu udaje mi się wyjść tak, by nikt się nie zorientował, ale siostrę gubię już przy drugim zakręcie. Błąkam się chwilę po okolicznych ulicach, aż ostatecznie mój mały pościg zamienia się w spacer z przemyśleniami.
– Eve, przestań. Za dużo myślisz – mruczę do siebie, gdy postanawiam wrócić do domu.
– Nadal obstaję przy tej wizycie u psychiatry. – Dobiega mnie zza pleców. Wznoszę oczy do nieba. Czy naprawdę nie mogę spotykać po nocy kogoś, kto wkurza mnie nieco mniej?
Odwracam się i wyszczerzam ząbki w szerokim uśmiechu.
– Cholernie miło cię widzieć – mruczę.
– A mnie ciebie niekoniecznie – odpowiada, posyłając mi równie sztuczny uśmiech. – A to z tym psychiatrą to mówiłem serio, chyba, że u ciebie normalne jest mówienie do siebie w środku nocy.
Przewracam oczami i orientuję się, że Downey idzie obok mnie.
– Jeśli zamierzasz zostać moim szoferem, skombinuj sobie auto.
Gabe parska śmiechem.
– Uwierz, gdybym chciał cię wozić...
– Wyjaśnij mi, co się wczoraj stało. – Przerywam mu. Czuję, że patrzy na mnie z konsternacją.
– Uratowałem cię – oznajmia, a w jego głosie słyszę cień dumy.
– Machałeś płonącym patykiem. Mam ci pogratulować?
Teraz to on przewraca oczami.
– Mogłabyś choć udawać, że zrobiłem coś bohaterskiego. – Teraz to ja parskam śmiechem.
– Niby czemu?
– Nieważne. Nie ciekawi cię ten płonący patyk, jak to określiłaś?
– Ciekawi – odpowiadam, starając się nie brzmieć na zbyt zaciekawioną. Gdy pokazujesz ludziom, że czegoś ci brak, ci, co to mają, mogą cię kontrolować. – Bo wydaje się, że trafiłam w sam środek wojny gangów narkotykowych.
– Można to tak nazwać – uznaje Gabe. – Ale wydaje mi się, że większość rzeczy, które widziałaś wywołał stres i adrenalina.
Staję jak wryta.
– Sugerujesz, że miałam przywidzenia? – pytam, mrużąc oczy.
– Tak – odpowiada spokojnie Gabe. – W końcu jesteś na rozszerzonej biologii, ty wiesz co tam się uwalnia podczas sytuacji kryzysowych. Ach, właśnie! Co z naszym projektem?
Nie wiem, co mam o tym myśleć. Przywidzenia? Może faktycznie... W sumie, sporo ostatnio czytałam fantastyki. To ma sens...
– Spotkajmy się u mnie, zrobimy to raz, a porządnie – oznajmia Downey i odchodzi, a ja orientuję się, że jesteśmy już pod moim domem.
Czy to możliwe, żeby najdziwniejsza scena mojego życia była jednym wielkim urojeniem?
_______________
Witajcie!
W końcu mogę się przywitać :). Zazwyczaj nie wiem, co napisać pod rozdziałem, hah.
Teraz chcę Was zaprosić na moją stronkę na Facebooku.
Eve jest nieco irytująca, nie sądzicie?
Jak pisałam w poprzednim komentarzu - rażących (w sensie takich, których wytknięcie przeze mnie byłoby bezkarne) błędów nie ma. Widać, że tekst jest staranny, za co autorzy zawsze bardzo u mnie punktują. Poniższe są IMO bardziej zabiegami kosmetycznymi, niż faktycznymi błędami, ale:
OdpowiedzUsuńMoja przyjaciółka odgarnia długie, gęste, jasne loki na plecy - zbyt dużo przymiotników na raz.
Znikąd pojawia się długopalca - "długopalca" to chyba wyraz z tego samego gatunku co "kruczowłosa"?
Przerwę między matematyką, a językiem francuskim spędzam w toalecie. Serafina właśnie znika w kabinie, a ja wydobywam z czeluści mego znoszonego plecaka eyeliner. - powtórzenie. Jak się później okaże, robisz całą masę powtórzeń.
Wisior na rzemyku buja się w okolicach miejsca, gdzie stykają się obojczyki. Ludzie często dziwnie na mnie patrzą, właśnie przez mój wisior, - znowu powtórzenie
Wychodzimy z toalety i uderza nas fala głosów, kroków i ogólnie czegoś zwanego hałasem. - powtórzenie oraz bardzo dziwna konstrukcja zdania, jakby nie można było napisać "i ogólny hałas".
(...)opatulone kurtkami i szalikami.
Poprawiam plecak i mrużę oczy. - znowu powtórzenie. Bardzo często nadużywasz "i".
Rodziców nieco irytuje jej ekstrawagancja i lektury (uwielbia krwawe horrory i gejowskie romanse. Niekoniecznie razem) - jak wyżej
Cofam się i uderzam w coś stopą. Upadam i krzywię się. - powtórzenie
. Serce przyspiesza, bo przez ułamek sekundy wydaje mi się, że ten człowiek dymi. Jak palące się drewno.
Długo nie mogę się przyglądać, bo adrenalina każe mi ratować życie. - powtórznie
Znów rozchodzi się błysk, ale teraz trwa na tyle długo i widoczny jest w tylu miejscach, że widzę zarys kształtu. Mężczyźni nie zwracają uwagi na swąd spalenizny i zaczynają uderzać pięściami w niewidzialną kopułę. - powtórzenie
Z każdego nie zostaje nic, prócz czarnej pary. - z żadnego
Jak widzisz, nie ma tego zbyt wiele. Głównie chodzi o to, że bardzo nadużywasz "i". I coś zrobił i zobaczył coś i coś. A tak, to wszystko jest jak najbardziej dobre. Poza tym cały tekst tego rozdziału jest czarny i zlewa się z tłem, trzeba zaznaczyć go, żeby móc coś odczytać.
Eve jest, jaka jest, nie nazwałabym jej irytującą. To taki tym człowieka, który zawsze i wszędzie jest przekonany o swojej racji. Myśli, że jest zajebista, ma powszechne poczucie wyższości nad innymi ludźmi, co w połączeniu z jej nastoletnim buntem tworzy nieco wybuchową mieszankę. Ja tam w taką nastolatkę jestem w stanie uwierzyć. Bardziej zaskoczył mnie jej zaskakujący w gruncie rzeczy spokój - na jej oczach zginęły/wyparowały cztery osoby. Gdzie policja? Gdzie poczucie morderstwa? Gdzie zwyczajne zaskoczenie i przerażenie ewentualną obecnością sił nadprzyrodzonych? Ja tam pewnie przez kilka dni czułabym się bardzo nieswojo.
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy =)
Aaaach, powtórzenia. Tak, muszę nad tym popracować, ale czasem serio nie wiem jak to zmienić. Co do koloru tekstu, zapomniałam, że ten szablon tak robi i muszę poprawiać, już jest ok :).
UsuńEve jest dziwna w tej kwestii. Najpierw myśli, że nie rusza jej to, a potem zorientuje się, że jednak tak.
Dziękuję bardzo za pokazanie jak dużo "i" używam. :)
Jej! 3 rozdział. Ja nie mam zastrzeżeń, bo moja wiedza jest ograniczona :). Ale jak na przeciętnego śmiertelnika xD bardzo mi się podoba, bo wciąga jak nie wiem. I tak w ogóle ubóstwiam Twoje poczucie humoru:
OdpowiedzUsuń"– Czy ty mnie obczajasz? – Słyszę jego pytanie, a w głosie niedowierzanie. Potrząsam gwałtownie głową.
– Chciałbyś. To szok powypadkowy"
A co do Eve to nie powiem, bo z natury jestem ciekawska i już od razu po tym jak Downey zrobił coś takiego, zarzuciłabym go gradem pytań. Ale to ja. :D
Czekam na następną część, której naprawdę nie mogę się doczekać! Weny!
Hahaha, dziękuję :3
UsuńJa tez nie mogę się doczekać ;)
Świetny blog, ale już chcę kolejny rozdział!!! Mi jakoś za bardzo nie przeszkadzają te powtórzenia, ale niektórych rażą w oczy. Czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuń