sobota, 2 maja 2015

Rozdział 2

      Niemal zdarte gardło drapie niemiłosiernie, a Serafina ziewa na kanapie. Kończę piosenkę i odkładam szczotkę służącą za mikrofon. Ross patrzy na mnie z lekkim rozbawieniem.
      – Kończmy to – proszę, a mój głos brzmi jak u stuletniego dziadka.
      Kyle sięga po butelkę wody, jednocześnie odgarniając zielone włosy na lewą stronę. Ross zaczyna zaplatać swoje długie ciemne włosy w kucyka, na co moja przyjaciółka patrzy z dezaprobatą.
      – To co? Kolacja? – pyta Paul, a ja patrzę na niego spode łba. – No co?
      – Nic – mruczę, sięgając po swoją torbę. Zerkam na Serafinę. – Idziesz ze mną?
      Blondynka podnosi się z kanapy, chwyta swój bagaż i rusza w stronę drzwi. Drepczę za nią.
      – To do zobaczenia! – wołam do chłopaków. – I nie opróżnijcie lodówki Kyle'owi!
      Gdy zamykam drzwi, dociera do mnie ryk śmiechu moich przyjaciół. Ruszamy z Serafiną w ciemną noc. Mieszkamy niemal po sąsiedzku, dlatego nie ma dnia, byśmy nie wracały razem do domu. Znamy się odkąd pamiętam. Wspólnie biłyśmy dzieci łopatkami w przedszkolu, razem tworzyłyśmy pierwsze ściągi (z plastyki!), obie dostałyśmy pierwszą kozę...
      – Eve? – Z rozmyślań wyrywa mnie głos Serafiny. Zerkam na nią zaciekawiona. – Co myślisz o tym projekcie z Gabe'm?
      Marszczę czoło.
      – Nie wiem. On mnie wkurza. Całą swoją osobą jest irytujący dla każdej komórki mojego ciała.
      – Jak romantycznie – komentuje blondynka, a chwilę potem dostaje ode mnie kuksańca w ramię. Parkamy śmiechem.
      – Jakoś to przeżyję. Zresztą, pewnie i tak będę robiła to sama.
      – Żebyś się nie zdziwiła... – mruczy pod nosem Serafina.
      Odwracam się w jej stronę, gdy do moich uszu dociera warkot motocykla. Jasne światło reflektorów obejmuje nas idących chodnikiem. Pojazd zatrzymuje się tuż obok, a my przystajemy. Motocyklista zdejmuje kask i uśmiecha się do nas szeroko. Jasnofioletowe włosy opadają mu, a raczej jej, na ramiona. Przewracam oczami.
      – Czyżby nasza kochana Lea wracała od fryzjera? – komentuję.
      Dziewczyna na motorze chichocze i macha ręką.
      – Nie mów rodzicom. Znów dostanę szlaban za wydawanie pieniędzy, uwaga, tu cytat, "na pierdoły" – nakreśla w powietrzu cudzysłów.
      Przytakuję, parskając śmiechem. Lea, moja kuzynka, mieszka z nami od jakiegoś czasu. Rodziców nieco irytuje jej ekstrawagancja i lektury (uwielbia krwawe horrory i gejowskie romanse. Niekoniecznie razem), ale ja ją lubię. Jest bardzo radosna, w przeciwieństwie do mojej siostry, która przeżywa aktualnie fascynację śmiercią i gotykiem.
      – Podwieźć was? – pyta Lea, przesuwając się nieco na swej maszynie. Serafina kręci gwałtownie głową.
      – Nie to, że nie ufam twoim zdolnościom, ale chcę jeszcze pożyć – mówi. Kuzynka zerka na mnie. Wzruszam ramionami.
      – Jak chcecie – odpowiada niewzruszona i zakłada kask. Chwilę później odjeżdża z piskiem opon.
      – Chyba się nie obraziła... – mruczy Fina, na co ja parskam śmiechem.
      – Byłaś bardzo delikatna w swej odmowie – oznajmiam, chichocząc i ruszając w dalszą drogę.
      Serafina wzrusza ramionami i idzie za mną.
***
      Noc minęła mi błogo i dlatego zaspałam. Zbiegam na śniadanie na wpół ubrana, podciągając lewą skarpetkę i usiłując nie zrzucić z siebie koszulki.
      – Tosta? – pyta z szerokim uśmiechem Lea. Kiwam głową, dalej walcząc ze skarpetką. Pomijając fakt, że biegam po kuchni w samych majtkach, nie jest tak źle.
      Rozglądam się po pomieszczeniu. Przy tosterze faktycznie stoi Lea. To nieco niebezpieczne, biorąc pod uwagę fakt, że w zeszłym roku niemal spaliła pół szkoły. Herbatę przygotowuje moja mama – kobieta w średnim wieku o ciemnych kręconych włosach i bursztynowych oczach. Skrzywiam się nieco na jej obcisłą zieloną bluzkę. Mama czasem zapomina, że ma swoje lata, ale nie odzywam się, żeby jej nie urazić.
      – Eve, ubierz się. Nie każdy ma ochotę oglądać twoją wielką dupę. – Tak, dobrze się domyślacie. To istota, której nikomu nie życzę. Choć nieduża, potrafi zniszczyć ci dowolną ilość czasu. Od popołudnia po całe życie. Siostra. A ściślej, moja siostra – Destiny. Łypie na mnie błękitnym okiem obramowanym grubą warstwą czarnego tuszu. Jej ciemne włosy okalały twarz w kształcie serca. Dzięki Bogu, że jest młodsza i ma nieco więcej ograniczeń, bo parę tygodni temu wyskoczyła z tekstem, że chce atramentowoczarne włosy. Gdyby nie tata i jego "No chyba cię powaliło" już chodziłaby z głową koloru ziemi cmentarnej. Skąd się biorą w jej małej główce takie chore pomysły?
      Mierzę ją poirytowanym spojrzeniem.
      – Nawet nie próbujcie zaczynać. – Do kuchni wchodzi tata – barczysty, wąsaty mężczyzna z niedużym mięśniem piwnym. Pracuje w policji, dlatego pierwsze, po co sięga, to kawa. – Eve, ubierz się – dodaje, zerkając na moje gołe nogi. Przewracam oczami, upewniam się, że Lea wszystkiego dopilnuje i dopiero wracam do pokoju.
      Dopadam szafę, wyrzucam z niej co popadnie, nie zważając czy różowy stanik upadnie na biurko, czy też zielone majtki na środek pokoju. Wreszcie znajduję ciemne dżinsy, przez chwilę próbuję się w nie wcisnąć, warczę, słysząc ponaglania mamy i gdy już wyglądam pięknie, jak zwykle, wracam do familii.
      Nie zwracając uwagi na krytyczne spojrzenie Des, siadam do drewnianego stołu obok Lei. Chwytam kubek herbaty i tosta, czując, że głód za chwilę wypali mi dziurę w żołądku.
      Śniadanie mija nam w ciszy. Pierwsza od stołu odrywa się Destiny, która, wstając, ukazuje swój czarno–czarny strój w całej okazałości. Mruczy coś na pożegnanie i wychodzi. Odprowadzam ją podejrzliwym wzrokiem. Po chwili zauważam, że Lea również ma zaniepokojoną minę.
      Nie zdążyłyśmy przedyskutować swoich wątpliwości, bo zostałyśmy wygonione do szkoły. Lea pomachała mi na pożegnanie, szła bowiem do swojego liceum plastycznego, podczas gdy ja, uzbrojona w nowo przybyłą Serafinę, wracam do ogólniaka.
      – Hej. – Fina uśmiecha się i podaje mi swój termos. Jej mama robi pyszną gorącą czekoladę i czasem mogę sobie skubnąć.
      – Cześć. Dzięki. – Upijam spory łyk i przymykam oczy z przyjemności. Blondynka parska śmiechem i zabiera mi termos. Zauważam, że dziś splotła włosy w gruby warkocz. – Ładne włosy – komentuję.
      – Ale twoje nie miały chyba dziś dobrego poranka – odpowiada, chowając swój termos do torby. Wplatam palce we włosy, usiłując lekko je uporządkować, ale po chwili odpuszczam.
      – Tak, najpierw Des tworzyła swój pogrzebowy make up, a potem Lea ukradła szczotkę i jest takie coś – wzdycham i wskazuję na roztrzepane brązowe kosmyki. – Dobrze, że są krótkie, niemal nie widać.
      Serafina jedynie przytakuje i idziemy do szkoły rozmawiając o książkach, które ostatnio rozbudziły nasze zastygłe kamienne serca.
***
      Szkoła zionie pustką, aż przechodzi mnie dreszcz. Siedzę na parapecie, coraz bardziej się irytując. Serafina opuściła mnie po naszej ostatniej wspólnej lekcji, ma spotkanie z wujkiem czy coś. Machając nogami sama siebie próbuję przekonać, by poczekać jeszcze chwilę. Na przerwie przed chemią zaczepił mnie Gabe. Chciał się spotkać w sprawie projektu, ale ma jakieś dodatkowe kursy czy coś. Wzdycham, bo nie mam najmniejszej ochoty na niego czekać, ale z drugiej strony, nawet jeśli mam zrobić wszystko sama, miło by było, gdyby wymyślił choć temat.
      Nie mogę już. Zeskakuję z parapetu, sięgam po swój plecak i ostatni raz rozglądam się po korytarzu. Ani śladu Downeya. Niech idzie w cholerę, wychodzę.
      Wściekle tupiąc wychodzę ze szkoły. Warczę poirytowana, gdy orientuję się, że zaczęło zmierzchać. Nigdy więcej nie ulegnę Downeyowi. Sama wszystko zrobię i niech się wypcha. Chyba muszę iść skrótem.
      Rozglądam się wkoło, ale ulica jest pusta. Skręcam w malutką uliczkę między dwoma sklepami i przyspieszam kroku. To ulubione miejsce różnych podejrzanych typków, pijaczków czy dresów, lepiej nie natknąć się na nich. Mijam przewrócony kosz na śmieci i legowisko bezdomnego psa, gdy słyszę kilka głosów. Dobiegają z uliczki odbijającej od mojej w lewo. Przechodzi mnie dreszcz i zatrzymuję się za kontenerem na śmieci. Wyglądam. Nie wiem czemu po prostu nie minęłam tej uliczki. Na jej końcu stoi van. Obok auta kłębi się kilku mężczyzn, rozmawiają ze sobą cicho. Jeden wyciąga coś z vana i wnosi sporą paczkę tylnymi drzwiami do budynku, za którym się chowam. Inny sięga do kieszeni i wyciąga coś z niej. Mrużę oczy i rozpoznaję plik banknotów. Wciska go do dłoni chłopaka stojącego najbliżej mnie, bo zaledwie paręnaście metrów.
      Przechodzi mnie dreszcz. Nie dzieje się tu nic dobrego. Powinnam zmykać. Odsuwam się od kontenera i szybkim krokiem zaczynam się oddalać. Nie zauważam pokrywki od śmietnika, w którą kopię z hukiem. Zaciskam oczy i zęby, słysząc hałas, do którego chwilę później dołączają odgłosy krzyków i kroków.
      Usłyszeli mnie.
      I gonią.

8 komentarzy:

  1. Gdyby nie Ty, pewnie nigdy nie poznałabym podziału żywiołów na pięć. :) Jeszcze się z takim nie spotkałam.
    Zapowiada się ciekawie. Co z Downey'em i przede wszystkim, co z facetami od vana? :)
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie ja, to Celtowie :). Miło mi, że Ci się podoba. Postaram się długo nie trzymać w niepewności :)

      Usuń
    2. Jeszcze nie wiem, jakim cudem, ale kiedyś tam Twój blog nie dodał się do mojej listy obserwowanych. >.<
      Jak będę miała czas, to nadgonię. :D

      Usuń
    3. Nie szkodzi :) i tak jeszcze chwila się zejdzie, nim ukaże się następny.

      Usuń
  2. Czytałam twoje opowiadanie "Welcome in 19th century" i tak trafiłam na tego bloga. Podoba mi się zarówno tamte (które swoją drogą pokochałam od pierwszych słów) i to. Mam nadzieję, że jak najszybciej dodasz 3 rozdział. Bo nie mogę się doczekać co się stanie dalej.
    I mam nadzieję, że się nie obrazisz, że poleciłam Twojego bloga (no, w sumie to dwa blogi) na moim http://alexxxowe-twory.blogspot.com/
    No i fragment, który mnie najbardziej rozśmieszył :
    "– Tak, najpierw Des tworzyła swój pogrzebowy make up, a potem Lea ukradła szczotkę i jest takie coś – wzdycham i wskazuję na roztrzepane brązowe kosmyki."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej! Dziękuję bardzo :) Aż się rozpłynęłam :3

      Usuń
  3. Cześć, Twojego bloga znalazłam w spisie-opowieści, gdzie zaintrygował mnie opis fabuły. Bez ogródek przyznaję, że podobały mi się dwa wrzucone rozdziały. Czyta się je lekko, przyjemnie, nie ma rażących błędów i było na tyle sielsko, że z napięciem czekałam na jakiś zwrot akcji. Wielki plus za poprawny zapis dialogów - to dla mnie bardzo ważne. Ale (bo jakieś zastrzeżenie musi być) razi mnie trochę, że wszyscy bohaterowie składają się jedynie z włosów i oczu. Niewiadomo czy są wysocy, czy niscy, czy grubi czy chudzi, jaki mają kształt nosa, itd... I to jak na razie jedyny zarzut, który podnoszę.
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy =)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się spodobało :) Chciałam spytać o te błędy, przecież nie wszystko zauważam w porę :). A co do opisów to z jednej strony zgadzam się z Tobą, a z drugiej lubię zostawiać czytelnikowi swobodę w wymyślaniu bohaterów. Poza tym czasem sama nie jestem pewna, jak wyglądają, haha. Ale pod wpływem Twojego komentarza zaczęłam myśleć nad ich szczególniejszym wyglądem, za co dziękuję.

      Usuń