Przesuwam karteczkę po jasnej, drewnianej ławce w kierunku Serafiny. Ta zerka spod długich rzęs, po czym uśmiecha się lekko. Chwyta karteczkę i skrobie coś na niej. Patrzę na tablicę. Nauczycielka historii, pani Kelper, produkuje się przy mapie Europy z czasów II wojny światowej.
Serafina szturcha mnie w ramię. Zwracam uwagę na karteczkę, którą mi podaje. Grubym markerem napisane jest:
Tu się zgodzę. W przeciwieństwie do twojej ostatniej uwagi, a propos tego, że Scott z tymi tatuażami wygląda seksownie.
Tłumię chichot.
Bo wygląda. Przynajmniej lepiej niż Gabe by wyglądał.
Serafina parska śmiechem, czym zwraca na siebie uwagę Kelperowej. Kobieta zerka na nas zza grubych, jak denka od butelek, szkieł i mruży groźnie oczy. Posyłam jej najbardziej niewinny uśmiech na jaki mnie stać. Powraca do pasjonującego wywodu na temat Hitlera i jego planu wojny błyskawicznej.
Moja przyjaciółka odgarnia długie, gęste, jasne loki na plecy i z uśmiechem zapisuje.
Myślę, że tatuaże pasowałyby do jego mrocznej osobowości i tego kolczyka w dolnej wardze.
Przewracam oczami.
Czasem myślę, że on ci się podoba...
Znikąd pojawia się długopalca, zasuszona dłoń Kelperowej, która z tryumfalnym okrzykiem składającym się z naszych nazwisk, wyrywa mi spod długopisu karteczkę. Karteczkę, która niegdyś była częścią zeszytu Serafiny, ale już dawno rozdzieliła się z resztą swych współbraci, aktualnie gnijących w koszach lub czekających na odnalezienie w plecaku.
– Proszę, McFly i Sparks mają nam coś do opowiedzenia – oznajmia, wracając na swoje podium i patrząc na nas z wyższością wymalowaną w szarych oczach. – Może podzielimy się tymi fascynującymi informacjami z resztą klasy?
– Proszę bardzo – odpowiadam, opierając się rozluźniona o swoje krzesło. – Tylko pragnę pani uświadomić, że znajdują się tam również odpowiedzi na przyszły sprawdzian – uśmiecham się uroczo.
Mina pani Kelper rzednie w oczach, po czym kobieta bez słowa miażdży w dłoni naszą karteczkę, wyrzuca ją do kosza i wraca do opowieści o złym niemieckim przywódcy.
Zerkam na Serafinę. Ta uśmiecha się szeroko i kręci głową z aprobatą.
– Nikt cię nie pokona – komentuje, na co ja jedynie wzruszam ramionami z udawaną skromnością.
Kończę poprawiać kreskę na powiece, gdy Serafina staje obok mnie. Przygląda się chwilę mojej ciężkiej pracy, po czym wzdycha.
– Jak tak dalej pójdzie to w końcu przestaną nas lubić.
Przerywam malowanie i patrzę na nią sceptycznie.
– Nas? Nas nie da się nie kochać, Fina – oznajmiam i cmokam na koniec.
– Już jest okej – komentuje moje oczy, na co kiwam głową i chowam eyeliner do plecaka.
Wychodzimy z toalety i uderza nas fala głosów, kroków i ogólnie czegoś zwanego hałasem. Krzywię się na widok mnóstwa ludzi zgromadzonego na korytarzu, po czym ruszam w kierunku sali od języka francuskiego. Serafina szybko zrównuje się ze mną i idziemy ramię w ramię.
Z tyłu dobiega nas regularnie powtarzane słowo:"bójka".
Fina zerka na mnie pytająco, jakby szukała pozwolenia czy możemy iść.
– Przyjmuję zakłady – oznajmiam. – Stawiam dwadzieścia dolarów na to, że to Downey rozpętał bójkę.
Serafina szturcha mnie w ramię. Zwracam uwagę na karteczkę, którą mi podaje. Grubym markerem napisane jest:
Tu się zgodzę. W przeciwieństwie do twojej ostatniej uwagi, a propos tego, że Scott z tymi tatuażami wygląda seksownie.
Tłumię chichot.
Bo wygląda. Przynajmniej lepiej niż Gabe by wyglądał.
Serafina parska śmiechem, czym zwraca na siebie uwagę Kelperowej. Kobieta zerka na nas zza grubych, jak denka od butelek, szkieł i mruży groźnie oczy. Posyłam jej najbardziej niewinny uśmiech na jaki mnie stać. Powraca do pasjonującego wywodu na temat Hitlera i jego planu wojny błyskawicznej.
Moja przyjaciółka odgarnia długie, gęste, jasne loki na plecy i z uśmiechem zapisuje.
Myślę, że tatuaże pasowałyby do jego mrocznej osobowości i tego kolczyka w dolnej wardze.
Przewracam oczami.
Czasem myślę, że on ci się podoba...
Znikąd pojawia się długopalca, zasuszona dłoń Kelperowej, która z tryumfalnym okrzykiem składającym się z naszych nazwisk, wyrywa mi spod długopisu karteczkę. Karteczkę, która niegdyś była częścią zeszytu Serafiny, ale już dawno rozdzieliła się z resztą swych współbraci, aktualnie gnijących w koszach lub czekających na odnalezienie w plecaku.
– Proszę, McFly i Sparks mają nam coś do opowiedzenia – oznajmia, wracając na swoje podium i patrząc na nas z wyższością wymalowaną w szarych oczach. – Może podzielimy się tymi fascynującymi informacjami z resztą klasy?
– Proszę bardzo – odpowiadam, opierając się rozluźniona o swoje krzesło. – Tylko pragnę pani uświadomić, że znajdują się tam również odpowiedzi na przyszły sprawdzian – uśmiecham się uroczo.
Mina pani Kelper rzednie w oczach, po czym kobieta bez słowa miażdży w dłoni naszą karteczkę, wyrzuca ją do kosza i wraca do opowieści o złym niemieckim przywódcy.
Zerkam na Serafinę. Ta uśmiecha się szeroko i kręci głową z aprobatą.
– Nikt cię nie pokona – komentuje, na co ja jedynie wzruszam ramionami z udawaną skromnością.
***
Przerwę między matematyką, a językiem francuskim spędzam w toalecie. Serafina właśnie znika w kabinie, a ja wydobywam z czeluści mego znoszonego plecaka eyeliner. Z cichym jękiem pochylam się nad zlewem i usiłuję poprawić to, co Matce Naturze nie wyszło. Wisior na rzemyku buja się w okolicach miejsca, gdzie stykają się obojczyki. Ludzie często dziwnie na mnie patrzą, właśnie przez mój wisior, bo przedstawia nic innego jak pentagram. Według starożytnych religii znak ten oznaczał pięć żywiołów, równowagę i ochronę przed złem. Ja również tak sądzę, więc nie przejmuję się żadnymi uwagami. Prócz tego wyglądam całkiem normalnie: krótkie, bo sięgające jedynie do ramion ciemnobrązowe włosy (gdy Fina jest głodna, twierdzi, że są w kolorze gorzkiej czekolady) z fioletowym pasemkiem po lewej stronie, blada cera, bursztynowe tęczówki i pełne usta. Kilka kolczyków w uszach i w miarę rockowy (a przynajmniej tak mi się wydaje) styl.Kończę poprawiać kreskę na powiece, gdy Serafina staje obok mnie. Przygląda się chwilę mojej ciężkiej pracy, po czym wzdycha.
– Jak tak dalej pójdzie to w końcu przestaną nas lubić.
Przerywam malowanie i patrzę na nią sceptycznie.
– Nas? Nas nie da się nie kochać, Fina – oznajmiam i cmokam na koniec.
– Już jest okej – komentuje moje oczy, na co kiwam głową i chowam eyeliner do plecaka.
Wychodzimy z toalety i uderza nas fala głosów, kroków i ogólnie czegoś zwanego hałasem. Krzywię się na widok mnóstwa ludzi zgromadzonego na korytarzu, po czym ruszam w kierunku sali od języka francuskiego. Serafina szybko zrównuje się ze mną i idziemy ramię w ramię.
Z tyłu dobiega nas regularnie powtarzane słowo:"bójka".
Fina zerka na mnie pytająco, jakby szukała pozwolenia czy możemy iść.
– Przyjmuję zakłady – oznajmiam. – Stawiam dwadzieścia dolarów na to, że to Downey rozpętał bójkę.
Serafina fuka.
– To nie fair, on zawsze zaczyna – mruczy, ale razem ze mną odwraca się i zmierza w kierunku zbiegowiska.
Po krótkiej chwili przepychanek przez tłum podnieconych gapiów docieram do pierwszego rzędu. Przewracam oczami na widok osoby, z którą zadarł Gabe Downey. Niemal dwumetrowy, niezbyt inteligentny bysior z ostatniej klasy stoi nad nim i dyszy wściekle. Sam Gabe leży na ziemi, z nosa cieknie mu krew, ale uśmiecha się szeroko. Z tyłu słyszę szept jakiejś dziewczyny.
– Nawet z krwią wygląda bosko.
No, powiedzmy, że się zgadzam. Jego ciemne włosy mają coś w swoim rozwichrzeniu, a zielone oczy przypominają tajemnicze, kocie. Ale jego bezmyślność, głupota i ignorancja sprawiają, że wcale mi się nie podoba.
Usatysfakcjonowana informacją kto tym razem spierze Gabe'a na kwaśne jabłko, wycofuję się z tłumu gapiów. Chwilę czekam, aż Serafina stanie obok mnie i znów zmierzamy w stronę klasy.
Poprawiam plecak i mrużę oczy. Jasne chmury niemal mnie oślepiły.
– Do chłopaków. Mamy dziś próbę.
Serafina uśmiecha się.
– Czas spiąć dupę i podbić świat.
Parskam śmiechem.
– Albo garaż Kyle'a, bo jak na razie oni rzępolą, a ja zawodzę.
– Czyli wasza nazwa jest całkowicie trafiona, "The Nightmares" – dostaję kuksańca w ramię.
Obie parskamy śmiechem, co niesie się echem po okolicy i brzmi jakby ktoś zarzynał parę koni. Albo całą stadninę. Wtem, niemal znikąd, pojawia się przed nami nie kto inny, jak Gabe Downey, lekko posiniaczony, ale wciąż bezbożnie szczęśliwy.
– Ładna buźka – komentuję, nie przestając iść. Serafina chichocze, bo połowa jego twarzy przypomina miejsce egzekucji tuzina śliwek.
– A dziękuję, Eve – odpowiada, zerkając na mnie tymi zielonymi ślepiami. Mam wielką ochotę przewrócić oczami, ale powstrzymuję się.
– Masz jakąś sprawę do Eve czy po prostu przyszedłeś wkurzać wszystkich wkoło? – odzywa się Serafina. Gabe zerka na nią w nieco dziwny sposób. Przechodzi mnie dreszcz i dziwne wrażenie, że łączy ich coś większego, niż tylko "cześć" na korytarzu.
– Mam sprawę – odpowiada, znów przenosząc wzrok na mnie. – Gdybyście bardziej uważały na to, co dzieje się w około, wiedziałybyście, że przydzielono nas do projektów międzyklasowych.
– I ja jestem z tobą? – pytam z niedowierzaniem. Gdy chłopak kiwa głową, dodaję. – Kto połączył biologiczno–chemiczną z mat–fizem?
Gabe wzrusza ramionami i wciąż się szczerzy. Po spędzeniu takiej ilości czasu, jakiej wymaga projekt z nim mogłabym pójść na ortodontę i stworzyć model jego uzębienia tylko na podstawie obserwacji.
– Okej – mówię powoli. – To przyjdź do mnie w sobotę, pomyślimy coś. A teraz już idę – kończę to urocze spotkanie i czym prędzej odchodzę.
– On ma twój adres? – pyta Serafina, gdy skręcamy w stronę domu Kyle'a.
Wzruszam ramionami.
– Nie wiem. Nie obchodzi mnie to. Zrobię to sama – oznajmiam, przeskakując sporą dziurę w chodniku.
Serafina prycha.
– Nie możesz wszystkiego robić sama.
– Mogę. Tak jest lepiej. On jest niepoważny, wolę sama się tym zająć – tłumaczę, choć nie muszę. Ona dobrze mnie zna i wie, że jestem typem przywódcy, despoty wręcz, i wszelkie prace zespołowe nie wychodzą mi najlepiej.
Wzdycha, ale poddaje się. Następne parę domów mijamy w ciszy. Dopiero dźwięki rzępolenia nowej gitary elektrycznej uświadamiają nam, że jesteśmy na miejscu. Skręcamy na podwórko państwa Forest, mijamy ich nawiedzonego psa, który szczeka na wszystkich i wszystko, prócz Serafiny (nikt nie był w stanie wyjaśnić tego zjawiska, bo Diego potrafi atakować nawet mój rower) i podchodzimy do, otwartego na oścież, garażu.
– Nasza diwa przybyła! – wita mnie Paul znad swoich bębnów, szczerząc swoje nierówne zęby. Odwzajemniam gest i rzucam plecak na zniszczoną kanapę, która swego czasu była chyba jasnoniebieska.
– I przywiodła ze sobą blond boginię – dodaje Ross, odgarniając swoje długie ciemne włosy i puszczając oko w kierunku Serafiny, na co ta parska śmiechem.
– Gdzie macie moją gitarę prowadzącą? – pytam, szukając wzrokiem znajomego zielonego irokeza i jego właściciela.
– Poszedł po jakieś żarcie – oznajmił Ross, sięgając po swój bas. Serafina w tym czasie zajmuje kanapę i rozpoczyna uważne przyglądanie się nam.
Przewracam oczami.
– No tak, bo najważniejsze w zespole jest żarcie.
Chłopcy przytakują żywo. Załamuję się i siadam obok Serafiny.
– I weź tu pracuj z bandą facetów – mruczę z dezaprobatą.
– A propos bandy facetów – w garażu zjawia się Kyle, ale jego irokez nie jest irokezem. Zielone włosy smętnie zwisają po obu stronach czaszki. Plus nie ma żarcia.
– Co ci się stało? – pytam.
– To? – Kyle wskazuje na swoją głowę, po czym uśmiecha się krzywo. – Lakier mi się skończył.
– A żarcie? – zapytuje Ross, z agonią w głosie.
Kyle patrzy na niego spode łba.
– Nie ma. Mama poszła po zakupy. A wracając do ciebie, Eve – wraca spojrzeniem do mnie. – Słyszałem, że przydzielono cię do Downey'a.
Kiwam głową, patrząc uważnie na Kyle'a. Jego zaciśnięte zęby wysyłają mi niepokojące sygnały.
– I co?
Chłopak wzrusza ramionami, niby lekceważąco, ale jego zęby wciąż są zaciśnięte.
– Tak się upewniam.
– Okej – opowiadam i patrzę po twarzach chłopaków. – To jak, zagramy coś?
– To nie fair, on zawsze zaczyna – mruczy, ale razem ze mną odwraca się i zmierza w kierunku zbiegowiska.
Po krótkiej chwili przepychanek przez tłum podnieconych gapiów docieram do pierwszego rzędu. Przewracam oczami na widok osoby, z którą zadarł Gabe Downey. Niemal dwumetrowy, niezbyt inteligentny bysior z ostatniej klasy stoi nad nim i dyszy wściekle. Sam Gabe leży na ziemi, z nosa cieknie mu krew, ale uśmiecha się szeroko. Z tyłu słyszę szept jakiejś dziewczyny.
– Nawet z krwią wygląda bosko.
No, powiedzmy, że się zgadzam. Jego ciemne włosy mają coś w swoim rozwichrzeniu, a zielone oczy przypominają tajemnicze, kocie. Ale jego bezmyślność, głupota i ignorancja sprawiają, że wcale mi się nie podoba.
Usatysfakcjonowana informacją kto tym razem spierze Gabe'a na kwaśne jabłko, wycofuję się z tłumu gapiów. Chwilę czekam, aż Serafina stanie obok mnie i znów zmierzamy w stronę klasy.
***
– Dokąd teraz zmierzasz? – pyta Fina, gdy wychodzimy na chłodne zimowe powietrze, opatulone kurtkami i szalikami.Poprawiam plecak i mrużę oczy. Jasne chmury niemal mnie oślepiły.
– Do chłopaków. Mamy dziś próbę.
Serafina uśmiecha się.
– Czas spiąć dupę i podbić świat.
Parskam śmiechem.
– Albo garaż Kyle'a, bo jak na razie oni rzępolą, a ja zawodzę.
– Czyli wasza nazwa jest całkowicie trafiona, "The Nightmares" – dostaję kuksańca w ramię.
Obie parskamy śmiechem, co niesie się echem po okolicy i brzmi jakby ktoś zarzynał parę koni. Albo całą stadninę. Wtem, niemal znikąd, pojawia się przed nami nie kto inny, jak Gabe Downey, lekko posiniaczony, ale wciąż bezbożnie szczęśliwy.
– Ładna buźka – komentuję, nie przestając iść. Serafina chichocze, bo połowa jego twarzy przypomina miejsce egzekucji tuzina śliwek.
– A dziękuję, Eve – odpowiada, zerkając na mnie tymi zielonymi ślepiami. Mam wielką ochotę przewrócić oczami, ale powstrzymuję się.
– Masz jakąś sprawę do Eve czy po prostu przyszedłeś wkurzać wszystkich wkoło? – odzywa się Serafina. Gabe zerka na nią w nieco dziwny sposób. Przechodzi mnie dreszcz i dziwne wrażenie, że łączy ich coś większego, niż tylko "cześć" na korytarzu.
– Mam sprawę – odpowiada, znów przenosząc wzrok na mnie. – Gdybyście bardziej uważały na to, co dzieje się w około, wiedziałybyście, że przydzielono nas do projektów międzyklasowych.
– I ja jestem z tobą? – pytam z niedowierzaniem. Gdy chłopak kiwa głową, dodaję. – Kto połączył biologiczno–chemiczną z mat–fizem?
Gabe wzrusza ramionami i wciąż się szczerzy. Po spędzeniu takiej ilości czasu, jakiej wymaga projekt z nim mogłabym pójść na ortodontę i stworzyć model jego uzębienia tylko na podstawie obserwacji.
– Okej – mówię powoli. – To przyjdź do mnie w sobotę, pomyślimy coś. A teraz już idę – kończę to urocze spotkanie i czym prędzej odchodzę.
– On ma twój adres? – pyta Serafina, gdy skręcamy w stronę domu Kyle'a.
Wzruszam ramionami.
– Nie wiem. Nie obchodzi mnie to. Zrobię to sama – oznajmiam, przeskakując sporą dziurę w chodniku.
Serafina prycha.
– Nie możesz wszystkiego robić sama.
– Mogę. Tak jest lepiej. On jest niepoważny, wolę sama się tym zająć – tłumaczę, choć nie muszę. Ona dobrze mnie zna i wie, że jestem typem przywódcy, despoty wręcz, i wszelkie prace zespołowe nie wychodzą mi najlepiej.
Wzdycha, ale poddaje się. Następne parę domów mijamy w ciszy. Dopiero dźwięki rzępolenia nowej gitary elektrycznej uświadamiają nam, że jesteśmy na miejscu. Skręcamy na podwórko państwa Forest, mijamy ich nawiedzonego psa, który szczeka na wszystkich i wszystko, prócz Serafiny (nikt nie był w stanie wyjaśnić tego zjawiska, bo Diego potrafi atakować nawet mój rower) i podchodzimy do, otwartego na oścież, garażu.
– Nasza diwa przybyła! – wita mnie Paul znad swoich bębnów, szczerząc swoje nierówne zęby. Odwzajemniam gest i rzucam plecak na zniszczoną kanapę, która swego czasu była chyba jasnoniebieska.
– I przywiodła ze sobą blond boginię – dodaje Ross, odgarniając swoje długie ciemne włosy i puszczając oko w kierunku Serafiny, na co ta parska śmiechem.
– Gdzie macie moją gitarę prowadzącą? – pytam, szukając wzrokiem znajomego zielonego irokeza i jego właściciela.
– Poszedł po jakieś żarcie – oznajmił Ross, sięgając po swój bas. Serafina w tym czasie zajmuje kanapę i rozpoczyna uważne przyglądanie się nam.
Przewracam oczami.
– No tak, bo najważniejsze w zespole jest żarcie.
Chłopcy przytakują żywo. Załamuję się i siadam obok Serafiny.
– I weź tu pracuj z bandą facetów – mruczę z dezaprobatą.
– A propos bandy facetów – w garażu zjawia się Kyle, ale jego irokez nie jest irokezem. Zielone włosy smętnie zwisają po obu stronach czaszki. Plus nie ma żarcia.
– Co ci się stało? – pytam.
– To? – Kyle wskazuje na swoją głowę, po czym uśmiecha się krzywo. – Lakier mi się skończył.
– A żarcie? – zapytuje Ross, z agonią w głosie.
Kyle patrzy na niego spode łba.
– Nie ma. Mama poszła po zakupy. A wracając do ciebie, Eve – wraca spojrzeniem do mnie. – Słyszałem, że przydzielono cię do Downey'a.
Kiwam głową, patrząc uważnie na Kyle'a. Jego zaciśnięte zęby wysyłają mi niepokojące sygnały.
– I co?
Chłopak wzrusza ramionami, niby lekceważąco, ale jego zęby wciąż są zaciśnięte.
– Tak się upewniam.
– Okej – opowiadam i patrzę po twarzach chłopaków. – To jak, zagramy coś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz